Wczoraj walczyłam równo z panią łuparką. Całkiem sporo drzewa nałupałam i pięknie ułożyłam w szopce.
Robiłam bardzo dzielnie, aby zagłuszyć w sobie nerwy, a powodem jest wciąż niezamknięta dachowa szkoda. Lało cały dzień, a ja bezradnie ze łzami w oczach przyglądałam się jak mi zalewa róg domu.
Mam świadomość, że postępująca szkoda, wciąż się pogarsza, ale jestem w tym wszystkim bezradna.
Firmy zawalone robotą i generalnie w ich pojęciu bzdurą, zająć się nie chcą.
Swego czasu przyjechał do mnie jakiś pan i ocenił pewnie naprawę szkody jako mały zarobek, bo usilnie namawiał mnie na wymianę całego orynnowania domu. Nie podjęłam z nim rozmowy, bo byłam dopiero na początku szukania firmy, która by tematem się zajęła.
Zresztą zgłoszenie szkody do ubezpieczyciela spowodowało to, że nie mogłam naprawiać szkody, póki nie otrzymam decyzji. Nawet rzeczoznawca, który tu był powiedział, że lepiej abym poczekała na decyzję.
I tak czekałam. Szkodę mi uznali w zakresie likwidacji szkody w pokojach. Wiadomo, że za pokoje się nie wezmę, bo jaki to ma sens robić pokoje, kiedy szkoda główna wciąż nie naprawiona i postępuje?
W zakresie dachu ubezpieczyciel się jeszcze nie wypowiedział. I owszem zezwolił mi na naprawę, ale zaznaczył, iż mam ich powiadomić o planowanym wejściu firmy odpowiednio wcześnie, aby ich rzeczoznawca mógł przyjechać i uczestniczyć w poszukiwaniu przyczyny szkody.
Wtedy byłam zagranicą jeszcze, ale pilnie i na cito wykonywałam telefony, aby znaleźć wykonawcę. I znowu dostałam po głowie, bo dowiedziałam się, że wszyscy zajęci są bez mała do wiosny.
Właściwie bez wyjścia, zadzwoniłam do pana, który usilnie mnie namawiał na wymianę całego orynnowania. Ten najpierw mnie zbył, mówiąc, że do końca grudnia nie ma mowy, bo wolnych terminów już nie ma.
Przekonywałam go, że najpewniej zajmie mu naprawa jeden dzień, no najwyżej dwa, a okazja do zarobku jest. Wspomniałam, że kosztorys opiewa na wysoką kwotę, której ubezpieczyciel nie podważał, ale jedynie zastrzegł sobie obecność, czy inaczej oględziny rzeczoznawcy w chwili, gdy firma likwidacją szkody się zajmie.
Panu szczęka opadła słysząc na jaką kwotę opiewa kosztorys. To razem z rynnami na dole? - zapytał. Nie, chodzi jedynie o naprawę szkody. Siarczyście zaklął ze zdziwienia i zapytał: skąd on wziął taką kwotę? Tak wyliczył, bo tak to widzi, był kreatywny.
Kwota z kosztorysu okazała się przekonująca. Pewnie oczy mu otworzyła na możliwość nabicia kabzy i dogadaliśmy się, że jak już wrócę do Polski, to mam się z nim skontaktować i się umówimy na naprawę.
Z jednego wyjazdu wróciłam i zaraz wyjeżdżałam na zastępstwo mojej koleżanki. Stąd też dopiero po 14-tym listopada zdzwoniłam się z panem. Powiedział, że musi ponownie zobaczyć, bo już nie bardzo pamięta o co chodzi i wtedy poda mi swoje wyliczenie. Umówiliśmy się, że jak będzie jechał do klienta, który chce na całą chałupę kłaść dachówkę, to do mnie zajedzie.
Jak przyjechał, to stwierdził, że on tak naprawdę nie może mi podać kwoty za naprawę, bo to dopiero wyjdzie w trakcie robót.
Ustaliliśmy, że jak tylko upora się z dachem, który właśnie kończył, to w przyszłym tygodniu, czyli tym, który właśnie mija, wejdzie i zajmie się moją szkodą.
Niestety, gdy do niego zadzwoniłam, aby ustalić konkretny dzień jego wejścia na dach, dowiedziałam się, że jest na... kwarantannie do 4 grudnia.
Może i jest na kwarantannie, ale jest wielce prawdopodobne, że na tej kwarantannie robi dach u klienta, którego złapał.
Nie jestem specjalistką od dachów, ale widziałam jak u sąsiada naprzeciwko kładli dachówkę. Uwinęli się w tydzień. Pracowali pilnie od poniedziałku, a w sobotę już zwijali rusztowania.
Szczerze mówiąc wcale się nie dziwię, bo zrobienie dachu to pewnie kwestia 30 tysięcy - jak nie więcej, więc jaki głupek by taką fuchę odpuścił i przedłożył nad nią naprawę szkody, z której tak czy siak, fortuny nie wyciągnie?
I niby rozumiem, ale w sumie trawi mnie złość, bo szkoda jest moja. To ja mam problem, nad którym nikt się nie pochyla. To mnie dotyczy. I dostaję równo po nerwach.
Wkurzają mnie procedury ubezpieczyciela, wkurzają mnie niedostępni fachowcy. Wkurza mnie już dosłownie wszystko.
I nawet karty ukojenia nie dają, bo raz mówią tak, innym razem inaczej. Powodują jeszcze większy mój nerw, wynikający z bezradności wobec problemu.
Wróciłam więc, do starych wróżb, które na ów problem popełniłam.
Przypomniałam sobie, że OLA kładła mi kiedyś karty na ów problem i powiedziała mi wtedy, że kasę od ubezpieczyciela dostanę. Mówiła, że będą to jakby wypłaty w transzach. Szkodę naprawię w pierwszej połowie grudnia. Dom się nie zawali, nic się nie zadzieje złego.
Jakaż ja byłam na nią wkurzona. Kłóciłam się z nią nawet, że żaden ubezpieczyciel tak kasy nie wypłaca, że dają w całości.
Jakże się myliłam. Tak dokładnie się dzieje. Jak widać, szkoda została podzielona na dwa etapy. Wygląda też na to, że trafiła z czasem. I mam nadzieję, że nic mi się nie zawali. I, że nie będzie to wielka tragedia.
Wiedziałam i pamiętałam, że swego czasu pytałam kart, kiedy zamknę problem dachowo-rynnowy. Nijak nie mogłam znaleźć odpowiedzi, jakie udzieliły mi karty. W końcu znalazłam rozkłady zapisane w notesie. Kilka z nich są umieszczone na blogu:
Tak wiec, jak to będzie teraz, jak to wyjdzie ze zgłoszoną przeze mnie szkodą?1. SPRAWIEDLIWOŚĆ 2. GWIAZDA 3. VII pałek 4. AS pałek 5. VIII pałek 6. VIII denarów 7. SIŁA 8. KAPŁAN 9. VII mieczy 10. Królowa kielichów RAK 11. CESARZ 12. V pałek 13. VII kielichów
Taka przygnębiona postawiłam sobie karty na rynnowy problem. Jak on się rozwiąże?1. WIEŻA 2. IV mieczy 3. Król kielichów SKORPION 4. VIII mieczy 5. AS mieczy 6. ŚWIAT 7. VI denarów 8. VII mieczy 9. Królowa denarów KOZIOROŻEC 10. KAPŁAN 11. SĄD 12. IX kielichów 13. UMIARKOWANIE
Szkoda została uznana, co zresztą pokazały karty. I przewlekanie pokazało się jak na tacy. W ostateczności pojawiło się zadowolenie.
W drugim rozkładzie pokazała się WIEŻA. Już ona powinna mnie uczulić na to, że łatwo nie będzie. Jednakże w ostateczności temat się zamykał na karcie ŚWIAT i UMIARKOWANIU. Rozkład pokazał również pieniądze. Nie zarobione, ale posiadane. Faktycznie, pieniądze z ubezpieczenia, zarobionymi nazwać trudno.
W swoim notesie znalazłam jeszcze jeden rozkład, w którym wprost pytałam kiedy będę miała załatwiony problem przecieku?
Nie wiem kiedy dokładnie rozkład postawiłam, ale widnieje on pod dniem 15 sierpnia, co wcale nie znaczy, że tego dnia karty rozłożyłam.
1. VI pałek 2. MAG 3. SĄD 4. X mieczy 5. III mieczy 6. IV mieczy 7. Walet kielichów 8. GŁUPIEC 9. V mieczy 10. RYDWAN 11. VII kielichów 12. WISIELEC 13. VI denarów
Jasne, że znacznie lepiej ocenia się rozkład i wymowę kart z perspektywy czasu, kiedy pewne wydarzenia już się zadziały. I na pewno będzie mi zdecydowanie łatwiej odnieść się do tego drzewiej popełnionego rozkładu.
Co w nim jest ciekawego? Zacznę od oszustów. MAG w negatywie na oszustów wskazuje jak nic. To karta krętaczy, kłamców, złodziei.
III mieczy to partnerzy, którzy kierują się swoim rozsądkiem, a moich uczuć kompletnie nie biorą pod uwagę. III mieczy na ludzi, którzy chcą współpracować, absolutnie nie wskazuje. Zimne, wyrachowane typy.
IV mieczy na wyniku to jak już wiem, kwestia 4 miesięcy. Pewnie myślałam o terminie 4 tygodniowym! Na 100%. I pomyliłabym się bardzo! To też karta umów, uzgodnień, chłodnych kalkulacji. Formalizacji.
Walet kielichów to osoba młodsza, jakby pozostająca w ukryciu. I właśnie ta osoba wiele zmieni w nurtującym mnie temacie. GŁUPIEC mówi o mojej niewiedzy, braku orientacji. Nie powiem, że głupocie, ale o naiwności na pewno. V mieczy jak wół mówi o cierpieniu, z którym po mistrzowsku dam sobie radę.
Przyznać muszę uczciwie, że czasami jestem taka zdołowana tym kłopotem, ale na szczęście nie zawsze. Osiągnęłam mistrzostwo w przekonywaniu siebie, że wcale nie jest tragicznie, że wszystko się ułoży. Gdybym tak nie robiła, to pewnie dawno chwyciłby mnie z tych nerwów jakiś zawał.
Radości i zadowolenia nie zaznam. I nie zaznaję. WISIELEC od wejścia pachniał zawieszonym w próżni tematem i tak dokładnie jest. Wlecze się to wszystko niemiłosiernie. I winne są temu trzy czynniki: ubezpieczyciel i jego procedury, moje pilne i konieczne wyjazdy, problem z fachowcami.
Na szczęście rozkład kończy VI denarów. To karta pieniędzy. To karta sukcesu.
Popełniłam jeszcze wiele innych rozkładów, które miałam zapisane w postach roboczych, ale jakoś się zdekatyzowały, zniknęły. Nie ma ich. Pewnie sama je wyrzuciłam, bo mi za bardzo mieszały w głowie, albo nie pasowały do mojej wizji rozwiązania problemu. Pamiętam jednak, że czasowo wskazywały na zamknięcie problemu w okolicach czasu STRZELCA, ze wskazaniem miesiąca grudnia. Podobnie jak to OLA wieszczyła.
Wiadomo, że osobie, która oczekuje szybkiego rozwiązania problemu, takie przewlekanie niekoniecznie się podoba.
Cóż, nie jestem w stanie nikogo z łeb przyciągnąć i przymusić, żeby mi to czy tamto zrobił, czy naprawił.
Ostatnio stanęłam przed widmem zimna w domu. Umówiona byłam z MŁODYM chłopaczkiem z mojej wioski, że mi drzewo porżnie. Obiecał mi, że zrobi i zniknął. Mieliśmy również zająć się odrestaurowaniem bramki wejściowej.
Gadałam z jego kolegą i wyraziłam swoje rozczarowanie. Ów kolega to, jak dla mnie wyjątkowo TREFNY osobnik, którego tak naprawdę nawet nie lubię, jednakże relację utrzymywać muszę. I uważam, że powinnam.
On poradził mi, abym skorzystała z pomocy innej osoby, która również była chętna owo drzewo porżnąć.
CHĘTNY, zaoferował rżnięcie drzewa już jakiś czas temu. Powiedziałam mu wtedy, że ustaliłam z MŁODYM, że on drzewem się zajmie. CHĘTNY pofatygował się do MŁODEGO i zapytał go, czy może moim drzewem się zająć. MŁODY go pogonił, twierdząc, że to jego robota. Ich wzajemne relacje nie są zbyt dobre, więc może dlatego go zbył?
I tak zostałam de facto bez drzewa, z obietnicą która mnie nijak ogrzać nie potrafiła. Za radą TREFNEGO, nawiasem mówiąc kolegą MŁODEGO, skontaktowałam się z CHĘTNYM. Szybko przyleciał uradowany, że robota mu z nieba spadła i jakoś dogadaliśmy co do rżnięcia. Drzewa oczywiście.
CHĘTNY, tak dalece był uradowany, że nawet MŁODEMU 2 setki postawił. Z wdzięczności najpewniej. MŁODY i owszem 2 setki wypił, ale w te pędy przyleciał do mnie z piłą i na cito baczek mi porżnął.
Bo za rżnięcie drzewa płaci się od baczka paliwa w pile. Kwota różna. DOBREMU NAŁOGOWCOWI płaciłam 25 złotych od baczka, a paliwo było moje.
MŁODY już z gotową piłą do pracy, usiłował winę zwalić na mnie, bo niby rzekomo powiedziałam, że zadzwonię do niego i milczałam. Nic takiego nie miało miejsca, ale niech mu tam będzie.
MŁODY przy okazji się rozgadał i wyszło, że pokłócił się ze znajomym, owym TREFNYM i teraz ten mu robi koło pióra i po złośliwości swojego największego wroga, czyli CHĘTNEGO promuje.
Pokręcone te ich relacje. Mnie jednakże interesuje przede wszystkim porżnięte drzewo.
Przerabiałam już dziwne relacje z innymi ludźmi DOBREGO NAŁOGOWCA, który raz chwalił MŁODEGO, raz suchej nitki na nim nie zostawiał. Raz TREFNY był super kolega, raz ostatnim dnem.
Swego czasu DOBRY NAŁOGOWIEC do robienia płotu wziął CHĘTNEGO, ale starannie pilnował, aby ten się u mnie za bardzo nie rozgościł.
Zarzuty jakie CHETNEMU stawiał, nie były jakieś wyjątkowo paskudne. Coś w stylu, że on zawsze wszystko wie i to, z nie wiadomo jakiego źródła. Wyraźnie było czuć, że aczkolwiek "przyjaźni" się z nim, to go nie lubi. Ich przyjaźń polegała przede wszystkim na wspólnym piciu.
Ja wiem, że CHĘTNY nie ma dobrej opinii. Wiem, że nie jest w dobrych stosunkach, ani z MŁODYM, ani z TREFNYM. I to właśnie oni jemu tą negatywną opinię wyrabiają.
CHĘTNY dużo gada i dużo wie. W trakcie rżnięcia robił sobie przerwy na papierosa i gadał. Wiele z tego co mówił zgadzało się z tym, co ja czułam.
Powiedział też, że DOBRY NAŁOGOWIEC nie był święty i opowiedział jak to w środku nocy razem wyciągali świeżo zamontowane słupki pod płot, bo zamówienie na słupki było.
DOBRY NAŁOGOWIEC wiedział o każdej kradzieży jaka miała miejsce w okolicy. I nigdy nie zrobił z niej użytku. Pomimo to, wiele osób odetchnęło z ulgą, że ich tajemnice zabrał do grobu.
To by się zgadzało. Wiem, że wiedział, kto mnie okradł w czasach, kiedy de facto mieszkałam w Niemczech i w domu byłam rzadkim gościem. Któregoś razu, mocno napity był bliski wyjawienia tego, kto mnie okradł.
CHĘTNY zagalopował się trochę i właściwie wyjawił mi nazwiska miejscowych złodziei. Wszyscy wiedzą, ale milczą. I będą milczeli, bo chcą żyć spokojnie i w nic się nie mieszać. Poza tym, nikt nie chce doświadczyć okrutnej zemsty. To jakby zrozumiałe.
Odpukać, nikt nie zrobił czystki podczas mojej ostatniej ponad miesięcznej nieobecności w domu. I mam nadzieję, że tak pozostanie. I domniemywam, że to dlatego, iż utrzymuję pozytywne relacje z wieloma osobami z mojej wioseczki.
Wyjeżdżając prosiłam o baczenie na moją posesję. I MŁODEGO. I CHĘTNEGO I TREFENGO.
Pilnowali. Doglądali. Dość powiedzieć, że po ostatnim powrocie, jeszcze porządnie łyka kawy nie zrobiłam, a już usłyszałam dzwonek do drzwi. To był MŁODY, który zauważył zdjęty z bramki łańcuch. Połaził po posesji, nikogo nie zauważył, więc sprawdził, czy aby ja już nie wróciłam. Odwdzięczyłam mu się za pilnowanie moim winkiem, które już się sławne zrobiły! Nie żebym nim handlowała. czasem daję je na prezent, czasem z wdzięczności za choćby pilnowanie domu.
Gadając z CHĘTNYM pożaliłam mu się na rynnowo-dachowy problem. Na cito zadzwonił do swojego wujka, który jest fachowcem w potrzebnej mi dziedzinie. Pan leciwy, więc całych dachów już nie kładzie, ale naprawami i owszem się zajmuje. Obiecał, że wpadnie i zobaczy o co chodzi. Nie wiem co wyniknie z tej wizyty, ale zawsze to lepiej jak pojawia się jakaś inna alternatywa. Może tym samym stara się uaktywni?
Zresztą mi jest naprawdę obojętne, kto szkodę naprawi. Grunt, żeby naprawił, żeby wielki ogromny ciężar spadł mi z serca. Grunt, żebym spała spokojnie. Grunt, żebym zajęła się innymi sprawami.
Bo to tak jest z człowiekiem, że kiedy jakiś ciężar zalega, to na niczym innym nie potrafi się skupić.
Wczoraj napisała do mnie koleżanka. Mam depresję, jak będziesz miała czas, odezwij się.
Zadzwoniłam natychmiast. Okazało się, że jakaś jej koleżanka zaczęła ją dyscyplinować, ustawiać, uświadamiać i pouczać. Swoją połajanką doprowadziła ją do tego, że zapadła się w sobie i nie była w stanie nawet wstać z łóżka, Nic, tylko płakała. Nie była też w stanie z nikim o tym rozmawiać, bo każda próba zrzucenia z siebie tego ogromnego ciężaru, kończyła się spazmatycznym szlochem. Borykała się z problemem tydzień, w końcu musiała się wypowiedzieć i tym samym wyżalić. I napisała do mnie.
Wsparłam ją jak mogłam.
Uświadomiłam jej, że koleżanka nie miała prawa jej mówić jak ma żyć i jak ma postępować. I owszem, gdyby ją poprosiła o poradę, czy wypowiedzenie się w jakiejś kwestii, to tak, coś powinna powiedzieć. Jednakże dyscyplinować w sposób agresywny - to nie jest koleżeńskie w żadnym razie.
Koleżanka najpierw mnie słuchała i przytakiwała, w końcu powoli zaczęła opisywać całą sytuację i zrzucać z siebie cały ciężar po całości.
Mam nadzieję, że doszła do siebie, bo z końcem rozmowy już była spokojna. Otrzymała wsparcie.
Pojawiła się w niej chęć odwetu. Nie jakieś zemsty. Raczej coś na kształt: pokażę jej, że sobie dam radę bez niej.
Trzeba dodać, że moja koleżanka była niejako zależna od swojej koleżanki. Ot, chociażby z tego powodu, że ta ma samochód i robienie większych zakupów było mniej uciążliwe.
Istnieją taksówki. Można wiele rzeczy zamówić. Poradzę sobie.
I dobrze, niech się usamodzielni. Jednakże, fakt zależności absolutnie nikogo nie upoważnia do tego, żeby mu urządzał życie, albo żeby nim sterował według własnego uznania.
Rządzących, którzy układają nam życie nakazami, zakazami, przymusami - mamy dostatek.
Tak właśnie mamy. Tacy jesteśmy.
Czasem jedno nieopatrzne słowo potrafi nas tak zdołować, wręcz dobić i nie jesteśmy w stanie się podnieść. Czasem jedno dobre, życzliwe słowo, potrafi zdziałać cuda.
I w oczekiwaniu na dobre słowo, pozostaję w nadziei, że w końcu i w moim problemie, pokaże się jakieś światełko usunięcia szkody, bo z rżnięciem sobie jakoś poradziłam. 😉
Cieplutko wszystkich pozdrawiam, życząc pięknego i bezproblemowego grudnia.
Pani Ellu, mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Trzymam kciuki! Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńZ ogromną radością informuję, że termin naprawy mojej, spędzającej mi sen z powiek - szkody, ustalony został na 13/14 grudzień.
OdpowiedzUsuńWygląda więc na to, że termin ukazany w kartach sprawdził się co joty.
Dodać muszę, że taki termin określiła w kartach OLA.
Pan faktycznie był na kwarantannie, bo test wykazał u niego jedynie słuszną chorobę.
Trochę się pan rozgadał i też wypowiedział w temacie obecnie panującej pandemii. Cieszy mnie to, że mamy trochę myślących ludzi, którzy niestety muszą poddać się decyzjom systemu. I to jest budujące. I to napawa nadzieją.
O definitywnym końcu rynnowego problemu, nie omieszkam poinformować.
Przedwczesna radość. Pan wykręcił mi numer stulecia.
OdpowiedzUsuńW sobotę ustaliliśmy, że ze względu na siarczysty mróz z decyzją wejścia na dach poczekamy do poniedziałku. W poniedziałek z rana zadzwoniłam. Pan powiedział, że nie ma jak rozmawiać. Poprosił o telefon wieczorem. Cóż, mógł być w sądzie na przykład. Tyle, że już mojego wieczornego telefonu nie odebrał. I nie oddzwonił.
Wyglądam jak ostatnia idiotka. Ubezpieczycielowi termin podawałam już kilka razy. Też i z rzeczoznawcą rozmawiałam ze dwa razy, który cierpliwie wydzwaniał, czekając na moje ustalenia z panem od prac.
A ja zostałam normalnie w świecie wystawiona do wiatru.
Oszukał mnie gość, przytrzymywał przy sobie, a wystarczyło po prostu powiedzieć NIE. Szukałabym dalej. I kto wie, może żyłabym już dzisiaj spokojnie i bez stresu szykowałabym się na święta, jak każda normalna kobieta.
Łudziłam się, że może zadzwoni dzisiaj, przeprosi, ale nie.
Nijak nie mogę zrozumieć jego postawy. Nie rozumiem dlaczego tak zrobił.
Tak niesłowny, tak mataczący może być jedynie ostatni pijak, lub ćpun.
I kto wie, może moje domniemanie jest zasadne.
W każdym razie zrobiona w bambuko, szukam nowego wykonawcy.
Co za cholerny pech.