środa, 27 września 2017

To taka smutna historia

którą napisało mi życie. 
Jest takie przysłowie: nie chwal dnia przed zachodem słońca. A ja tak właśnie zrobiłam. Wielokrotnie, pisząc o pracy na opiece, chwaliłam firmę z którą podjęłam współpracę. Polecałam, gdzie mogłam i komu mogłam. Jakże przedwcześnie, jakże za bardzo. 
Nie mogę powiedzieć: kolosalne dno, bo byłoby to niesprawiedliwe, ale w momencie, kiedy powinni byli się spisać i dokonać należytej staranności (jakże prawnicze określenie), nie zrobili tego. 
Ten wyjazd na opiekę, był dla mnie wyjątkowo trudny i szczególnie przykry. Zresztą, wieszczyły to karty. Nie były pomyślne. 

Wyszły mi takie karty:
1. VII pałek 2. VIII mieczy 3. Królowa denarów KOZIOROŻEC 4. SIŁA 5. KAPŁANKA 6.PUSTELNIK 7. WIEŻA 8. KOCHANKOWIE 9. Rycerz kielichów RYBA 10. walet pałek 11. II mieczy 12. VIII pałek 13. VI pałek


Oczywiście, z samych kart nijak prorokować: co się zadzieje, ale WIEŻA na pozycji 7-ej sugerowała, że jakieś czynniki zewnętrzne zadziałają i cudownie nie będzie na pewno. 
Zadziałały, niestety. 
Cóż, się takiego stało? Już w pierwszym tygodniu mojego pobytu na wyjeździe, otrzymałam wiadomość, że mój tata wylądował w szpitalu. Z samego pójścia do szpitala jeszcze nic złego nie wynika, bo z założenia szpital ma za zadanie wyleczyć, podleczyć, podreperować i w wypuścić z deka podrasowanego człowieka, do domu. Nie muszę dodawać, jak owa informacje na mnie wpłynęła. Już nie delektowałam się spokojem, już noce miałam zarwane i nie z powodu upierdliwości podopiecznych, bo z nimi akurat było normalnie, ale z powodu jakichś swoich dziwnych przeczuć i obaw. Znałam stan zdrowia taty, miałam pełną wiedzę, że ma rozrusznik, wyjątkowo małe i słabe serce, a na dokładkę kilka innych chorób. To jednak o niczym nie przesądzało, a jednak, mój spokój został zburzony. 
W kolejnym tygodniu już dostałam info, że stan zdrowia taty nie wygląda różowo i raczej należy spodziewać się tego, co najgorsze. Nie było mnie przy tacie, nic nie widziałam, polegać mogłam jedynie na informacjach powziętych od najbliższych. Nie były różowe. Oj, nie. Moja rozmowa z tatą, nie była przygnębiająca. Liczył, że wyjdzie w piątek o ile zmiana leczenia, okaże się skuteczna. Aczkolwiek rozmawiał w miarę dobrze, to jednak słyszałam, że się męczy i rozmowę skracałam, żeby go za bardzo nie forsować. 
Pełna najgorszych obaw, wykonałam telefon do swojej firmy, żeby ich uprzedzić o problemie, jak zaistniał. Jak ona wyglądała? W mojej ocenie dziwnie. Dlaczego? Ano, po prostu, współczucia, że jest problem, ale najistotniejsze było: czy dotrwam do końca tego krótkiego wyjazdu. A gdyby tata umarł, to trzeba im dostarczyć AKT ZGONU. Oni oczywiście, pomogą, bo sobie nie wyobrażają, żebym nie była na pogrzebie najbliższej osoby. Jakoś tak dziwnie poczułam, że mój stan i w ogóle cały mój problem sprowadza się do jednego: byleby dotrwała, nie narobiła nam dodatkowego problemu, bo wiadomo: zmienniczkę trzeba byłoby organizować. A jak psychicznie to baba znosi - to już sprawa drugorzędna. Nie powiem, słodkiego pierdzenia sporo było, ale na tym koniec. 
Wieści jakie do mnie docierały z dnia na dzień były coraz gorsze. W niedzielę z rana dostałam całkiem pozytywne info od mojej PYSI, ale już wieczorem mój brat napisał, że tatą jest źle. I już wiedziałam, że idzie ku najgorszemu. W poniedziałek rozmawiałam z jedną z sióstr, która nie ukrywała, że to są właściwie ostatnie chwile taty i to kwestia dni. Brat potwierdził, że wygląda to, gorzej niż mamą... ale jeszcze mówiliśmy w duchu dyżurów, całodobowej opieki, kiedy tata ze szpitala wyjdzie. W środę zresztą, miało odbyć się konsylium lekarskie czy jego wypuścić w piątek. 
We wtorek odbyłam długą rozmowę z PYSIĄ, w całkiem pozytywnym tonie. Wspomniałam jej również o wróżbach mojej koleżanki wróżki, która autorytatywnie stwierdziła, że taty śmierci ona nie widzi, że pożyje pół roku do 8 miesięcy. Ja zresztą utwierdzałam się w tym, że będzie dobrze, bo... nie śniły mi się białe zęby. 
W środę, spokojnie uszykowałam dziadkom obiad, nakryłam do stołu, chciałam iść zapalić na taras, ale zadzwonił telefon. Nie muszę chyba dodawać, że każdy telefon, każdy sms, przyprawiał mnie o palpitacje serca, bo pomimo to, że owe złowieszcze białe zęby mi się nie śniły, to jednak gdzieś tam w podświadomości, czułam, że informacje moich bliskich, nie odbiegają od stanu rzeczywistego, ani na jotę.
Na telefonie wyświetliła mi się siostra i już wiedziałam, że tata zmarł. Skoro dzwonię, to już wiesz. Tak, wiem
I teraz zbliżam się do sedna sprawy, którą właściwie chcę opisać i z myślą o której napisałam tego posta. 
Natychmiast wykonałam telefon do firmy. Tata umarł. Nie wiem, kiedy pogrzeb. proszę mi zorganizować  powrót. Rodzinę prosiłam o przesunięcie terminu pogrzebu, tak, żebym w nim uczestniczyła. Pogrzeb ustalono na poniedziałek o godzinie 10.20. Zasugerowałam w firmie, że gdy wyjadę w niedzielę wieczorem, to spokojnie dojadę na ostatnie pożegnanie taty. Opiekujący się rodzicami: córka i zięć, zdecydowali się wrócić dzień wcześniej, o czym również poinformowałam firmę. Jakoś milczeniem zbyli moją informację. Dostałam tylko info, że wyjazd będzie w niedzielę, pomiędzy godziną 20-tą, a 21-tą.  Budujące, bo nawet gdybym jechała 13-cie godzin, to z palcem w nosie na pogrzeb dojadę.  Sms potwierdzający mój wyjazd już wskazywał na godzinę wyjazdu pomiędzy 21-tą, a 22-tą. Opiekunowie dostali potwierdzenie ze swojej firmy, że wyjazd jest o 21.00. Pełny luz i spokój. Wszystko jest bowiem ustalone i dograne, wyjechali więc sobie na przejażdżkę, a ja pracowałam jak zwykle. 
Po 20-tej, kiedy dziadkowie poszli już spać, poszłam do siebie. 
Oczywiście, zaraz po otrzymaniu smsa, dzwoniłam do przewoźnika, który mnie zbył i powiedział, że w sobotę wieczorem będę znała dokładną godzinę wyjazdu. W sobotę jakoś nie zadzwonił, co już wzbudziło nieznacznie mój niepokój. W niedzielę już bombardowałam go telefonami, ale jakoś dziwnie, nie odbierał. W końcu napisał smsa, żebym zostawiła wiadomość. Dopytałam go kiedy wyjazd i kiedy szacunkowo będę na miejscu. Otrzymałam jedynie smsa zwrotnego potwierdzającego wyjazd: około 22.00. 
No, i tak po 20-tej, w w pełni spakowana i gotowa na wyjazd, otrzymałam telefon od kierowcy, który już mnie bardzo zaniepokoił. Mianowicie powiedział on, że zbierają ludzi i mam oczekiwać na informację, kiedy jest wyjazd i może nad ranem do mnie dotrą. Jak to, przecież ja muszę być w Polsce na 10.20!!! Oczywiście, jak naiwna idiotka wysłałam smsa, że jadę na pogrzeb taty i proszę, żeby się spinali. No, idiotka po prostu!!!
Jakiś czas później otrzymałam sms'a, że jadą do mnie i będą około 3-ciej. Dokładnie o tej godzinie wyszłam z bagażami przed dom, pewna że za chwilę bus zajedzie. Zdążyłam wysłać sms'a do firmy, że bardzo im dziękuję za takie załatwienie transportu i, że jak tylko dojadę do domu, złożę wypowiedzenie. Moja PYSIA mnie uspokajała, że szanse na dotarcie jeszcze są. Po 4-tej otrzymałam sms,a, że nawigacja pokazuje, że będą u mnie o 7-ej i dodatkowo zapytanie: czy mają po mnie przyjeżdżać!!! Panie Boże jedyny, co za porażka, co za chaos, co za podejście? Odpisałam: co to za jaja!!! A jaką mam o tej porze alternatywę? Krótki sms zwrotny: ok, jedziemy. Szok, wstrząs i właściwie stan przedzawałowy!!! Trzęsłam się z nerwów i... zimna, które ostro zaczęło mi się dawać we znaki. Zaczęłam wydzwaniać do firmy. Zaskoczyło mnie, że któryś z telefonów, KTOŚ odebrał. Pani ze spokojem powiedziała, że zaszła zmiana i o co chodzi w ogóle - wyjazd jest przesunięty na rano. Wzburzona, podniesionym głosem wywaliłam swoje pretensje i zażądałam wyjazdu, na co usłyszałam, że przewoźnika przecież mam i od do mnie dotrze. Już się darłam, że bombarduję ich od środy w związku ze szczególną sytuacją i, że zabawa się skończyła. Cisnęły mi się na usta wulgaryzmy, więc, asekuracyjnie się rozłączyłam, bo k...wy, byłyby już stałym elementem rozmowy. Jednym słowem: pani nie szczególnie się moją sytuacją przejęła, a ja piekliłam się w sosie własnym, bliska zejścia na zawał. Bezradność i uświadomienie sobie, że została zrobiona w trąbę, dokumentnie mnie wykończyły. Cóż, przyszło mi marznąć dalej. Naturalnie, że mogłam budzić wszystkich w domu, ale uznałam, że byłoby to niestosowne.
Przed 7-ą, zięć moich podopiecznych, wyszedł na spacer z psem. Kiedy mnie zobaczył doznał szoku!!! Wróciłam do domu, ogrzałam się przy lurowatej kawie... Ich wzburzenie sięgało zenitu. Miałaś wyjechać o 21-ej, taką dostaliśmy wiadomość. 
W ostateczności bus przyjechał na chwilę przed 8-ą. Przed 9-tą ktoś do mnie zadzwonił z firmy. Pani Elu co się stało, widzę, że pani dzwoniła w nocy. Co się dzieje. Króciutko wyjaśniałam, że przed chwilą wsiadłam do busa. Na ile udawany był jej szok, tego nie wiem. Czy kierowca powiedział co się stało? Państwo sobie to wszystko wyjaśniajcie, ja już decyzję podjęłam. Nie przedłużałam już rozmowy, bo wpadłam w jakiś dziwny stan odrętwienia i obojętności. 
Oczywiście, za jakiś czas ponownie ktoś zadzwonił z firmy, jakieś głupie tłumaczenia, słodkie pierdzenie z przeprosinami i... jakaś niestosowna uwaga w stylu odbijania pałeczki, że gdybym powiedziała przewoźnikowi jaka jest sytuacja, to wysłałby kogoś z zaprzyjaźnionej firmy, a bus musiał być naprawiany, bo hamulce i inne podobne, graniczące z totalną bezczelnością, bzdury. Pani potwierdziła, że z przewoźnikiem nie było kontaktu, a ja mimo wszystko w w jakiś tajemniczy sposób miałabym się z nim skontaktować i powiedzieć w czym rzecz. 
Kolejnych telefonów od firmy już nie odbierałam. Jaki sens miałoby wysłuchiwanie ich gadania? Jaki? Wyrolowali mnie na perłowo. Poza tym, nie chciałabym zwymiotować, bo koniec z końców, zwymiotowałbym na swój własny telefon. 
Temat pracy, czy współpracy z nimi, definitywnie zamknęłam. 
Naprawdę zamknęłam się na firmę z którą do tej pory współpracowałam. W ważnej i znaczącej sprawie, po prostu zawiedli na całej linii. Jak współpracować z kimś takim? Takiej opcji, zwyczajnie i po prostu, już nie ma. 
Pieniądze, ich zysk okazał się ważniejszy. Ja, jako osoba w jakiś tam sposób generująca ich zyski, okazałam się gówienkiem bez znaczenia. 
I dodam, że w firma przewozowa w ogóle, nie zbierała nikogo z Niemiec w niedzielę. Co oznacza, że zapewne wszystkie busy miały zepsute hamulce na użytek tych, którzy ewentualnie by się pieklili. Po prostu, opcji wyjazdu w niedziele wieczorem - nie było. 
Nie mnie dochodzić czy moja firma miała wiedzę czy nie. Ni cholery mnie to nie obchodzi, nie ja zawierałam umowę z firmą przewozową. To oni załatwiali temat, bo oni płacą.
Ja pozostałam w dyskomforcie, zdegustowana i co najgorsze: nie towarzyszyłam w ostatniej drodze mojego taty. 
Moi bliscy wiele zrobili; przełożyli specjalnie dla mnie pogrzeb na poniedziałek, a ja i tak nie dotarłam. Zrozumieli całą sytuację, za co jestem im wdzięczna. 
Tyle, że ja nie mogę się z tym pogodzić. I chociaż z przymusu, bo nie mam innego wyjścia, zaakceptowałam zaszłe wydarzenia, to nie jestem w stanie zapomnieć. Czy wybaczę? Zapewne nie. I też nie widzę  potrzeby takiej wielkoduszności.
Po prostu, wykasowuję firmę z mojej pamięci. Temat pracy zamykam na kluczyk i wyrzucam za okno. 
I cofam wszelkie pochwały i reklamy firmy, bo zwyczajnie - nie należy chwalić takiej firmy.
Firm o podobnym profilu jest sporo. Pewnie każda jest dziadowska i kierująca się jedynie własnym interesem. 
I dodam na koniec, że jeśli kiedykolwiek temat zejdzie na ich firmę, to obiektywnie się wypowiem, co pozytywną reklamą już nie będzie. I może tym samym stracą nie tylko mnie, a ze 20 osób, które ewentualnie chciałby podjąć pracę na opiece. 
Miłym okazał się e-mail od rodziny od której wyjechałam. Zapewne u podłoża ich troski o mnie, leży obawa o ich własny interes, bo otwartym tekstem mówili, że zostawiając rodziców pod moją opieką, są spokojni i wolni od lęku, a to jest bezcenne.
 Zaufanie, poczucie bezpieczeństwa są bazą wszystkich związków, nie tylko uczuciowych, tych zawodowych również. Utrata zaufania zawsze stoi o podłoża rozstań. 
Moja koleżanka OLA, wieszczyła, że tak będzie. Też w podobnym tonie mówiła MOJA ANGLIA: ten wyjazd będzie Twoim ostatnim wyjazdem na opiekę, ale pracować będziesz i to szybko. 
Zobaczymy. Czas pokaże. Na razie zajmę się ogrodem, złożeniem wniosku o emeryturę. Potem, zobaczę: co dalej. 


1 komentarz:

  1. Ellu kochana, tak mi przykro. Czytałam wcześniejszego posta i nic nie potrafiłam napisać..... A teraz? To takie przykre i smutne. Bezsilność - to chyba najgorsze co nas może spotkać.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za zamieszczenie komentarza. Twój komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora.
Tymczasem, poczytaj sobie małe co nieco, albo poszukaj... innego bloga, odpowiedniego dla Ciebie w treści i formie.
Cieplutko pozdrawiam

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...