Dzisiaj w nastroju raczej sennym, otworzyłam sobie stronę PUDELEK. Osłabiłam się bardzo!!!! Żenada po prostu. Starzejące się i zbotoksowane aktorki w strojach co najmniej dziwnych i nie przystających do ich wieku. Jeden wielki lans. Jakie to przykre i smutne.
Po chwili się zdyscyplinowałam, bo przecież, każdy żyje jak chce i nikomu nic do tego. Ja nie pacnę sobie botoksu, nie przemodeluję twarzy, a przydałoby się!!!! Czas najwyższy!!!!
Ładnych parę lat temu, kiedy wyglądałam jeszcze całkiem sensownie, na uwagę, że świetnie wyglądam, zwykłam mawiać: botoks i poważne przemodelowanie twarzy.
Czas jednak nie stoi w miejscu i robi swoje. Nie ma opcji, żeby nie posiekał twarzy zmarszczkami i nie wyrył na niej smutku i cierpienia. I nie ma co udawać: żadna małolata, która namawia do ćwiczeń, nie będzie w stosownym wieku wyglądała jak własna córka, chyba, że... zaingeruje i jednym cięciem skalpela powstrzyma działanie czasu.
Nie jestem wyrozumiała.... musiałam się ostro zdyscyplinować... oj, nie jestem... Niby rozumiem, ale jednak nie rozumiem. To chyba nazywa się starość.Czy gdybym miała możliwość, zbotoksować sobie to i owo, czy bym z niej skorzystała? Chyba jednak nie. Z obawy przed bólem i cierpieniem.
Dla urody trzeba cierpieć? Pewnie tak.
Całkiem nie tak dawno oglądałam słynną ze zmienionej twarzy Renee Zellweger w filmie Bridget Jones Baby. Dziwnie mi się patrzyło. Niby taka sama, a jednak nie.
I podziękowałam Bogu, że mnie nie pchał w kierunku sceny. Zresztą zbyt nieśmiała byłam, nie nadawałam się. Jako mała dziewczynka chciałam być najpierw sprzedawczynią w sklepie (za sprawą cioci Kingi), kiedy trochę podrosłam, to chciałam zostać detektywem. Dziwne, ale chciałam. I nie przypominam sobie, żebym miała jakiegoś idola... chociaż pewnie jakiś był. Dzisiaj, ani nie sprzedaję w sklepie, ani nie jestem detektywem. Może karcianym detektywem prawdy... a ta, wiadomo nie jedno ma oblicze.
Ostatnio, kiedy stawiałam karty pewnej pani, usłyszałam od niej: "pani powinna zostać psychologiem. Ja tyle chodziłam do psychologów, żeby sobie z tym wszystkim poradzić, a pani mi powiedziała dosłownie to samo co oni." A cóż takiego powiedziałam?
Ano, że ukradkowe spotkania są najczęściej celebrowane, nastrój ich jest podniosły, na motylkach w brzuchu. Kiedy już zamieszkujemy razem, to ten cudowny facet w jakiś tajemniczy sposób się zmienia: puszcza siermiężne bąki, bez żadnego skrępowania drapie się po tajemniczych miejscach, siorpie, beka itp. Proza życia. I to nie to, że my kobiety się zmieniamy i zaraz po ślubie latamy w przysłowiowych papilotach... oni niestety, też, tracą na swoim uroku.
Powiedziałam, że najważniejsze, aby przy swoim mężczyźnie czuć się bezpiecznie, czuć jego troskę, zainteresowanie, dbanie o dom, o rodzinę... że każdy inny facet niesie za sobą jedną wielką niewiadomą..... bo po ukradkowych spotkaniach nijak ocenić, jakim będzie partnerem. On się stara i gra; podobnie jak my - zakłada maskę cudowności.
Ja wiem, że to trudne, kiedy emocje nas rozsadzają od środka, stanąć z boku i logicznie ocenić faceta. Dobrze jest trochę się w życiu sparzyć, bo wtedy już kierujemy się nie tylko emocjami, ale również logiką.
To, co jej mówiłam nie jest niczym nowym i nie sądzę, że tylko psycholodzy posiadają wiedzę w tym temacie. Wystarczy trochę poczytać i przeanalizować temat.
Inna moja znajoma, wciąż wyszukuje facetów w necie. Kiedy mi zaczyna opowiadać o tym czy o owym panu, ja z góry wiem, że owe znajomości sensu nie mają. Jeden jest bardzo bogaty, właśnie odzyskuje jakiś spadek... inny od wejścia jej się oświadcza. Słysząc co mówi, właściwie wszystko wiadomo i szkoda pytać kart: czy ten związek rokuje? Oczywiście, stawiam karty i one potwierdzają to, co właściwie wiadome było od samego początku. Ona mimo wszystko brnie w owe nierokujące znajomości, a potem wyzywa owych panów od oszustów. Nie jest młoda i raczej nie jest to, już naiwność, ale głupota. Cóż, mogę jej wtedy odpowiedzieć? Nic, poza: ano tak.
Niech szuka, niech walczy, ale mądrze.
Swego czasu miałam na Facebooku 120 znajomych. Dzisiaj mam gdzieś około 1200. Niektórzy panowie upierdliwie piszą i atakują. Nie wchodzę w te klimaty. Grzecznie odpisuję, że jest mi miło mieć ich wśród znajomych, obserwować co udostępniają, ale niekoniecznie jestem zainteresowana prywatną korespondencją. Jeśli szukają kogoś na życie to, niech się zapiszą na inne portale. Najczęściej przyjmują moją wiadomość i odpuszczają, chociaż są tacy, którzy piszą, że chcieli się tylko pozwierzać... Niekoniecznie chcę słuchać zwierzeń jakichś bliżej nieznanych panów, którzy już w zaczepnej wiadomości, robią ze 3 błędy ortograficzne.
No, ale się jak zwykle rozpisałam. Po prawdzie chciałam jedynie napisać, że szkoda energii na walkę z czasem. Szkoda botoksu i szkoda cierpienia po cieciach skalpelem.
Zawsze można wyglądać pięknie w swoim targecie wiekowym. Wystarczy o siebie trochę zadbać... i tyle. Twarzowa fryzurka, makijaż odpowiedni do wieku i wystarczy. Wiadomo kremy, maseczki, to powinna być codzienność.
A facet? Jeśli będzie nas akceptował w papilotach i w szlafroku to, to musi być MIŁOŚĆ.
A jeśli nam nie będzie przeszkadzało, że niechcący piernie lub beknie, to znaczy, że zaakceptowałyśmy go bezgranicznie.
Bo najgorzej jest... kiedy nasz IDEAŁ sięgnie bruku... bo zasadzi solidnego bąka.
A jeśli nam nie będzie przeszkadzało, że niechcący piernie lub beknie, to znaczy, że zaakceptowałyśmy go bezgranicznie.
Bo najgorzej jest... kiedy nasz IDEAŁ sięgnie bruku... bo zasadzi solidnego bąka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za zamieszczenie komentarza. Twój komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora.
Tymczasem, poczytaj sobie małe co nieco, albo poszukaj... innego bloga, odpowiedniego dla Ciebie w treści i formie.
Cieplutko pozdrawiam