Ostatnio staram się podsumowywać minione tygodnie, tak dla porównania: czy rzeczywiście były takie, jak wieszczyły karty. Dzisiaj tak krótko, jak to tylko ja potrafię😊, podsumuję miniony tydzień. Według kart miał wyglądać tak:
TYDZIEŃ od 26 listopada do 2 grudnia 2018 roku1. KOCHANKOWIE 2. III kielichów 3. IX kielichów 4. VII kielichów 5. Rycerz kielichów RYBA 6. IX pałek 7. ŚWIAT 8. AS pałek 9. KAPŁAN 10. Królowa kielichów RAK 11. V kielichów 12. walet kielichów 13. AS kielichów
Jak widać, powinien to być, wręcz IDEALNY i CUDOWNY tydzień!!!
Czy był? Absolutnie NIE.
Zastanawiam się: o czym to ja myślałam, tasując karty? Może wcale nie byłam skupiona na sprawach doczesnych, a pływałam w obłokach⛅?
Chyba jednak, niestety.
Nie było ani miłośnie, ani cudownie, ani wesoło. Tydzień zakończyłam siedząc na termoforze. Przemarzłam najpewniej przy łupaniu drzewa, bo rzeczywiście trochę przykleszczyło, a tu koniecznie trzeba było działać. Nie ma zmiłuj!!!
Przy okazji uprzątnęłam trochę szopkę i raczej w kartach powinna mi się pokazać VIII denarów w negatywie, która mówi o... sprzątaniu właśnie, o brudzie, kurzu, smrodzie i betonie.
Tydzień minął mi również na tańcowaniu z kotem. Jak zwykle: wizyty u weterynarza, zastrzyki, maści, żele, transporterek i koci stres. I mój również.
Dopadła mnie też przygoda z akumulatorem.
Padł z zimna biedaczek.
Ja mam pełną świadomość, że mój alternator szwankuje. Po trefnej regeneracji, nie jest już wydolny. Po odpaleniu auta ikonka akumulatora nie gaśnie, co znaczy, że alternator nie bierze się do pracy. Po sprawdzeniu miernikiem u mechanika, okazało się, że alternator i owszem ładuje, ale na poziomie - 11,8 bez włączonych świateł, przy włączonych już na poziomie 11,5 i niżej.
Nawet na moje dyletanckie oko, są to za małe wartości, zważywszy, że akumulator ma wartość 12 V.
Z tego co wyczytałam, prawidłowo działający alternator powinien ładować na poziomie 13,8 do 14,5 V. Dodawszy do tego moje rzadkie wyjazdy, wychodzi na to, że prąd pobierany jest właściwie po całości z akumulatora.
Pomyślałam sobie kiedyś, że kupię awaryjnie nowy akumulator, ale po rozmowie z weterynarzem, uznałam, że gość ma rację i najlepiej zainwestować w nowy... alternator. Summa summarum koszt ten sam, co dobry akumulator.
Nie mam w swojej okolicy mądrego mężczyzny, który służyłby dobrą radą i jakimś mądrym pomysłem. Może z tą mądrością przesadziłam, ale na pewno w temacie samochodów, gość jest zdecydowanie mądrzejszy ode mnie.
Głupie rady DOBREGO NAŁOGOWCA prowadzą mnie jedynie na manowce i kierują ku idiotycznym decyzjom. Po co Ci prostownik? Szkoda kasy!!! Można pożyczyć!!!
Prostownik to dobra rzecz!!! Każdy właściciel samochodu mieć go powinien!!! Uratował mi życie, w takim sensie, że mnie nie uwięził na wsi.
Wybrałam się do pobliskiej miejscowości, oddalonej o całe 5 km, aby wysłać paczkę. Dojechać, dojechałam. Gorzej było z powrotem do domku.
Kiedy moje autko nie chciało odpalić, zdana byłam na zastosowanie metody "pychu" przez przypadkowych panów. Musiałam znieść uwagi w stylu: każdy kierowca powinien wiedzieć!!!!... jak się rusza, na wspomniany wyżej, "pych".
Rada, nie rada po dotarciu do domu, musiałam sama odłączyć akumulator od auta, podłączyć pod prostownik i potem znowu podłączyć do MERIVY.
Czysto męska robota. Wyciągnięcie akumulatora jest bardzo proste, trwa może całe 2 minuty, ale mi zajęło to dosłownie 2 godziny, bo... najpierw musiałam obejrzeć film: jak to się robi, potem musiałam pokręcić się wokół auta, sama się naładować i przekonać, że absolutnie NIC złego się nie stanie, że pójdzie mi elegancko i bezproblemowo, że NIC nie zaiskrzy, ani nie wybuchnie.🚑
No, cóż, tak naprawdę, nie miałam innego wyjścia. To była konieczność!!! Najważniejsze, że dałam radę!!!
Tylko właściwie, po co mam się męczyć całą zimę? Wciąż żyć w nieustającym strachu: odpali, nie odpali? Po co się sama maltretować psychicznie, skoro temat jest bardzo prosty do załatwienia: wymienić alternator.
I niby dlaczego nie mam słuchać radia, ani kostki? Dlaczego mam nie podłączać nawigacji, ani kamerki? Czy nie prościej wymienić felerną część?
Tak dla wyjaśnienia: kostkę mam podłączoną po to, żebym mogła słuchać swoich ulubionych piosenek. Znakomicie się sprawdza, zdecydowanie lepiej niż licho i cicho działająca mp3, którą bez sensu kupiłam i która zalega sobie gdzieś w szufladzie. Jasne, że mogłabym kupić wypasione radio z wejściem usb, ale po co?
Kostka jest idealna i w zupełności mi wystarcza. Właściwie KOSTKA, to jest głośnik Jay-tech, czyli MINI BASS CUBE, do którego wsadzam sobie kartę nawet o pojemności 32 gb. Muzyki mam, po same pachy. I głośno, tak jak lubię!!!📻
Dzisiaj od rana już ostro zadziałałam. Sprawdziłam ceny alternatorów, poczytałam, które warte są kupna, a z których firm - kupować nie należy. Wykonałam telefon do mechanika, który moją decyzję pochwalił, zabukowałam termin u elektryka, zamówiłam alternator przez sklep, cobym przypadkiem nie popełniła jakiegoś solidnego i brzemiennego w skutki, byka.
Pogoniłam też DOBREGO NAŁOGOWCA, który pojawił się po długiej nieobecności, zupełnie z nagła i jak zwykle upierał się przy swoim zdaniu, a mianowicie, że należy do akumulatora czegoś tam dolać, bo już się popsuł.
Zobacz, ile jeździłaś na akumulatorze BRONKA - argumentował. Ano jeździłam chyba ze 3 tygodnie, kiedy jeszcze było całkiem ciepło, poza tym nie włączałam nawet radia, a na koniec podłączyłam akumulator pod prostownik, bo wymagał podładowania.
Fakt, że jego akumulator jest oryginalny i znanej marki. Mój znanej marki nie jest, ale to nie powód, żeby zaraz do niego COŚ tam wlewać.
Ja się tego nie podejmę, a już na pewno nie pozwolę, żeby DOBRY NAŁOGOWIEC przy nim grzebał.
Jak zwykle wywiązała się kłótnia, bo ON jak sobie COŚ wkręci, to wkręci. I będzie się przy tym upierał do, za przeproszeniem - usranej śmierci.
Znawcy tematu twierdzą, że alternator bierze się do pracy przy wyższych obrotach, wtedy jest najefektywniejsze ładowanie. Oczywiście, chodzi o sprawny alternator. Pewnie, że ładuje się również na postoju, ale zdecydowanie słabiej. I, żeby podładować go o tyle, ile zużył prądu potrzebnego do rozruchu samochodu, musi pracować około 15 minut.
Jeśli jeździ się po mieście lub na krótkich trasach, to niedoładowujący alternator skutecznie nie naładuje akumulatora. Tzn. naładuje jedynie tyle, że wystarczy na ponowne odpalenie auta. Na kolejne odpalenie już może prądu nie wystarczyć. Oczywiście, musi być wtedy wyłączone wszelkie pobierające prąd dziadostwo.
Jeśli alternator kiepsko ładuje, pojawia się problem... Jeśli do tego dojdzie chłód, sytuacja się komplikuje. Na najprzeróżniejsze fikołki, musimy się nastawić.
Żaden kierowca nie może się wciąż lękać, że auto sprawi mu psikusa. Żaden kierowca, który jest świadomy usterki, nie będzie szukał zastępczych tłumaczeń, a wymieni to, co wymienić należy. KONIEC i KROPKA.
Generalnie, ja dbam o swoje auto, dość powiedzieć, że jeżdżę nim 7 lat... i jakoś na przeglądach technicznych nie słyszę uwag.... poza takimi: przydałoby się to czy tamto wymienić... a tu masz: jakaś pomroczność jasna i umiłowanie męki pańskiej... Bezsens. Chore jak NIC. Upadłam na łeb czy jak?
I chyba jednak podjęłam dobrą decyzję... Mam nadzieję, że jednak TAK.
Także, NIC wspaniałego mnie nie dopadło, NIC miłego się nie zadziało. Było i problemowo i chwilami smutnawo nawet.
Konkretne decyzje podjęłam jakby nie było, już w tym tygodniu: TYDZIEŃ od 3 do 9 grudnia 2018 roku, który tak za bardzo aktywnym działaniem, nie pachnie:
1. WISIELEC 2. II kielichów 3. VI kielichów 4. Rycerz pałek STRZELEC 5. CESARZ 6. II denarów 7. Król denarów BYK 8. Królowa pałek BARAN 9. Rycerz mieczy BLIŹNIAK 10. CESARZOWA 11. walet kielichów 12. X pałek 13. VII pałek
ale, nad tygodniem zastanowię się dopiero wtedy, gdy już minie.
Dopadła mnie też NIEMOC.
Chyba przesadziłam z tą NIEMOCĄ, bo jak tu mieć siły po łupaniu drzewa i tańczyć przy porządkach przedświątecznych, takich charakterystycznych dla kobiet, które z zasady dźwigają cały świat na swoich barkach.
Z obowiązku, bo mięsko już zakupione i nie może się zmarnować, zapeklowałam szynki i uszykowałam kiełbasę do szynkowarów.
Ostatnio, eksperymentalnie i pierwszy raz w życiu: zapeklowałam i wędziłam szynki. Wypróbowałam swoją zakupioną za całe 40 złotych grillo-wędzarnię. Wyszły całkiem, całkiem, więc dlaczego nie powtórzyć tematu, skoro tak świetnie sobie z nim poradziłam? Poza tym, to całkiem przednia zabawa! Kawusia, dorzucanie drewienek... Całkiem miło i sympatycznie.
Kiedyś dawno, dawno temu, pan EX mąż, wpadł na pomysł, żebyśmy sami zrobili wędliny, szynki i pasztety. Kupił pół świni. Poradzisz sobie? - zapytał. Jasne, że tak!!! - odparłam.
Efekt był taki, że na cito jechał po moją mamę, bo ja utknęłam z nosem w zlewie. Niestety, zapach gotowanego na pasztet świńskiego łba, spowodował, że wymiotowałam, aż miło.
Dzisiaj, robię naprawdę wspaniałe pasztety, pyszną kiełbasę i już też... szynki!!! 🥩 Tyle, że... pomna dawnych doświadczeń, nie kupuję pół świni, ale mięsko na kilogramy.
Generalnie, całkiem aktywna ze mnie kobieta!!!
Jeśli obrodzą na moim ogrodzie owoce, to produkuję wino 🍷... Poza degustacją, w ogóle jego nie piję. Czerpię przyjemność z samego robienia.
Pewnie się powtarzam, ale planuję wstawić sobie do kuchni westfalkę. To moje marzenie. W dobie, gdy każdy ucieka od tego typu prymitywnych sprzętów, najpewniej, jest to głupie marzenie, ale chciałabym i już!!! Nie muszę przecież wciąż z niej korzystać, ale na pewno, wprowadza niepowtarzalny klimat.
Nie, żeby w moim rodzinnym domu tak było i ja usilnie chciałabym powrócić do dzieciństwa, absolutnie NIE. Tzn. westfalka była, ale krótko i wcale mi się nie kojarzy z dzieciństwem. Poza tym, miałam też westfalkę w domu, kiedy to mieszkałam z panem EX mężem, tyle, że była ona uruchamiana jedynie w okolicach Bożego Narodzenia. Uruchamiał ją pan EX mąż, ba ja wtedy - nie umiałam nawet w piecu rozpalić. Jednym słowem, nie wprowadzała szczególnego klimatu, na co dzień.
Ach, jak zwykle popłynęłam w wątki poboczne, a chciałam jedynie odnieść się do minionego tygodnia i podkreślić, że cudowny nie był, że NIC godnego uwagi, poza stałymi problemami , się nie wydarzyło.
Mogłam myśleć o czymś zupełnie innym i automatycznie tasować karty. Mogłam mimo wszystko, świetnie sobie poradzić, chociaż wcale tego tak nie odbieram...
Jasne, że mogę naciągnąć i jakieś tam sympatyczne wydarzenia napompować, ale chyba nie w tym rzecz.
Kto wie, może na przykład pan, który mnie adorował, a którego z grzeczności i owszem wysłuchałam, pojawi się jeszcze na mojej drodze? I wtedy uznam, że karty mi go podarowały w tym tygodniu właśnie...
A może karty cudownie miłosne, mówiły o kocie, który nie schodzi mi z kolan i który praktycznie, nie spuszcza ze mnie oczu i nawet jak ma je zamknięte, to i tak mnie widzi? I najpewniej, ogromnym wyrazem jej miłości do mnie było liźnięcie ciastka, które właśnie zamierzałam zjeść?
Dość powiedzieć, że DOBRY NAŁOGOWIEC podbił mi jak zwykle ciśnienie o skutecznie wyleczył mnie z moich dolegliwości kręgosłupowych czy też nerkowych (sama nie wiem)!!!
A może po prostu, podjęcie konkretnej decyzji uwolniło mnie od choróbska?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za zamieszczenie komentarza. Twój komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora.
Tymczasem, poczytaj sobie małe co nieco, albo poszukaj... innego bloga, odpowiedniego dla Ciebie w treści i formie.
Cieplutko pozdrawiam