Ganię siebie za swój charakter!!! Gdzieś tam w środku mam pełną wiedzę, że COŚ mi nie leży, że COŚ nie jest moje, że KTOŚ / COŚ nie jest dla mnie, a jednak toczę usilną walkę o utrzymani, tego, w pewnym niezmiennym kształcie, zamiast od razu zrezygnować, brnę coraz dalej i coraz głębiej. Tym samym, sama sobie dokładam frustracji,, dyskomfortu i złego samopoczucia. Bez sensu zupełnie.
Dotyczy to każdej sfery mojego życia w tym pracy, związków i najprzeróżniejszych relacji międzyludzkich.
Coraz częściej towarzyszy mi przeogromny dyskomfort, ale siedzę sobie spokojnie, chociaż dookoła zasypuje mnie piach i nawet nie zauważam, że wpadam w coraz większy dół z którego za jakiś czas, nie będę mogła bez szwanku wyjść...
Coraz częściej towarzyszy mi przeogromny dyskomfort, ale siedzę sobie spokojnie, chociaż dookoła zasypuje mnie piach i nawet nie zauważam, że wpadam w coraz większy dół z którego za jakiś czas, nie będę mogła bez szwanku wyjść...
O ileż łatwiej byłoby, gdybym wsłuchiwała się w swoje odczucia, gdybym słuchała swojej intuicji.. a nie, skutecznie ją zagłuszała czy też spychała na samo dno nieodczuwania czy też nie myślenia i nie analizowania.
A już najlepiej byłoby, żebym po prostu, słuchała kart!!!!
A już najlepiej byłoby, żebym po prostu, słuchała kart!!!!
A ja wciąż czekam jak ten gnomek, aż COŚ trzaśnie i walnie równo... i nie ma będzie już wtedy odwrotu.Kiedy swego czasu pracowałam w tropikach, długo trwało nim tą pracę porzuciłam. Musiałam być świadkiem wielkiej intrygi uknutej przeciwko mnie, aby już nigdy więcej do pracy nie pojechać.
Tak naprawdę, to już zdecydowanie wcześniej pojawił się u mnie dyskomfort i niechęć przez wyraźny mobbing mojej osoby, ale trzeba było konkretnego impulsu, aby podjąć konkretną decyzję.
Praca jako taka była naprawdę fajna, ale już brygada w której pracowałam - niekoniecznie. Analizowałam trochę temat i wiedziałam dobrze, że nikt mnie do innej brygady nie przeniesie, bo nieustająco ktoś z tej mojej szemranej brygady uciekał do innej.
W każdym razie, psychicznie nie udźwignęłabym dłużej pracy wśród intryg, matactwa, w nieciekawym i mało mi przychylnym towarzystwie, żeby nie powiedzieć: wręcz wrogim. Poza tym na wkurzeniu niekoniecznie bezpiecznie prowadzi się auto, a przede mną jej kawałek był, dokładnie 114 km.
W każdym razie, psychicznie nie udźwignęłabym dłużej pracy wśród intryg, matactwa, w nieciekawym i mało mi przychylnym towarzystwie, żeby nie powiedzieć: wręcz wrogim. Poza tym na wkurzeniu niekoniecznie bezpiecznie prowadzi się auto, a przede mną jej kawałek był, dokładnie 114 km.
Moja praca w sklepie z góry była skazana na KONIEC. Tak wieszczyły moje karty, tak wieszczyła OLA. OLA nawet twierdziła, że kwietnia w sklepie nie doczekam, że ta praca umrze śmiercią naturalną. Odrobinkę się pomyliła... Podkreślała wciąż: to przejściówka i tyle.
Liczę na to, że pojawi się NAPRAWDĘ FAJNA PRACA, w której będę się spełniała, bo tak wieszczyła OLA. Nawet COŚ z przeszłości mi prorokowała. Oczywiście, nie ma co się tym sugerować, że zaraz w to samo miejsce... to może być na przykład: podobny rodzaj pracy.
Swego czasu wróżyłam OLI w temacie pracy, również powrót do przeszłości. OLA z jakiś czas wykonywała dokładnie taką samą pracę, jak parę lat temu, gdy jeszcze pracowała razem ze mną.
Nie pamiętam, co odnośnie pracy mówiła MOJA ANGLIA, ale najpewniej i jej proroctwo budujące nie było. Chociaż, jeśli idzie o jej karty, to akurat zmiennie bywa. Raz mówią tak, innym razem - COŚ zupełnie przeciwnego. I zawsze wychodzi, że... miała rację.😊
Pomna proroctw, ze wszystkich sił próbowałam je przeskoczyć, czy jakoś obejść ze względów... finansowych i też ze względu na to, że praca była w Polsce, jakby nie było - blisko domu.
Udowadniałam sobie i też innym, że utrzymam się w pracy, że dam radę. I dawałam, pomimo, że swego czasu usłyszałam: muszę kogoś zwolnić, a pani dojeżdża... ale jest pani bardzo dobrym pracownikiem... nie godzi się, więc panią przeniosę. I będę miała fajną opinię, że ludzi nie zwalniam.
Ciekawe prawda? Nie ważna ja, ważne jaki ona będzie miała wizerunek.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że po moim odejściu w pracy pojawiła się nowa osoba, bo przecież... poza mną odeszła jeszcze jedna dziewczyna.
Zamataczone tłumaczenie, ale cóż, niektórzy tak mają, że nie potrafią być szczerzy do bólu i otwarci.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że po moim odejściu w pracy pojawiła się nowa osoba, bo przecież... poza mną odeszła jeszcze jedna dziewczyna.
Zamataczone tłumaczenie, ale cóż, niektórzy tak mają, że nie potrafią być szczerzy do bólu i otwarci.
Nigdy nie szłam, a właściwie - nigdy nie jechałam, do pracy na skrzydłach. Wręcz przeciwnie: coraz bardziej byłam sfrustrowana, coraz bardziej zdegustowana, coraz bardziej niechętna. Nim wyjechałam do pracy wyzywałam wszystkich i wszystko równo. Bardzo zły objaw, ale wypływał prosto z serducha. Tak czułam, po prostu. Usilnie sobie wmawiałam, że powinnam być wdzięczna i zadowolona, ale niekoniecznie - skutecznie sibie przekonywałam.
Czułam, że to nie mój świat, nie moja bajka. Czułam się nieadekwatna do miejsca i też... ludzi.
Moja znajoma, która wiele lat pracowała w handlu, swego czasu powiedziała, że wolałaby psie gówna sprzątać na mieście (o ile by za to płacili) niż wrócić do handlu. Tam idą do pracy jedynie prymitywy, albo ludzie zdesperowani. - powiedziała. Ja należałam do tych zdesperowanych. - dodała. To się zgadza, bo w żadnym razie nie jest osobą prymitywną!!! Absolutnie!!!
Dzisiaj podciera tyłki dzieciom i trzyma się tej pracy rękoma i nogami.
NIGDY WIĘCEJ W HANDLU!!! - się zarzeka.
Ja nie mogę powiedzieć, że wszyscy Ci, którzy pracują w handlu to prymitywy. Absolutnie!!! Poznałam naprawdę przesympatyczne osoby, a niektóre nawet całkiem mądre.
Coraz częściej też ubolewałam nad swoim brakiem czasu na codzienne czynności, nad coraz bardziej zapuszczonym ogrodem i nad domem, który coraz bardziej przypominał stajnię, a nie normalny dom białego człowieka.
A miało być tak cudownie, bo na miejscu, w Polsce... Marzenia ściętej głowy! NIC z tych rzeczy!
Dosłownie, jakbym się zaprzedała tej pracy.
Koniec końców, pracę najnormalniej w świecie... porzuciłam.
Dosłownie, jakbym się zaprzedała tej pracy.
Koniec końców, pracę najnormalniej w świecie... porzuciłam.
A dlaczego porzuciłam pracę? Już wyjaśniam...
W jakiś tajemniczy sposób wylądowałam na kasie... i utknęłam na niej jak przybetonowana. Nie, żeby praca na kasie była złą pracą... no, może w chwilach wielkiego nawału klientów, kiedy wszystkie twarze zlewały się w jedną bezkształtną masę... a człowiek widział jedynie... pieniądze i NIC innego, poza usilną próbą rozładowania kolejki i prawidłowym liczeniu pieniędzy - nie miało znaczenia.
Uwielbiam lody cassate, ale nie jadam ich codziennie na śniadanie, obiad, kolację! Tak i też, niekoniecznie miałam chęć wciąż siedzieć na kasie, a idąc do pracy z góry wiedziałam, że na mnie czeka... kasa!!!
Moje koleżanki z pracy, nie ukrywały radości z tego powodu... aż chwilami było mi z tego powodu nieprzyjemnie i przykro!!!
Moje koleżanki z pracy, nie ukrywały radości z tego powodu... aż chwilami było mi z tego powodu nieprzyjemnie i przykro!!!
Na innej zmianie, raz jedna dziewczyna była na kasie, raz druga. Na mojej - jedynie ja. Łańcuchami przykuta!!!
Nigdy nie miałam żadnych poważniejszych braków na kasie, nawet przy solidnych utargach. Przerobiłam długaśne kolejki przed Wielkanocą, a tym samym wysokie utargi. Przerobiłam tłumne soboty i kosmiczne obroty.
NIGDY nie miałam żadnych braków! Częściej był nadmiar pieniędzy, ale też nie za duży. Zresztą, kto niby da się oszukać? Założyć, że ludzie są nieuczciwi i tylko czekają aż kasjerka na ich rzecz się pomyli, też niekoniecznie można!
NIGDY nie miałam żadnych braków! Częściej był nadmiar pieniędzy, ale też nie za duży. Zresztą, kto niby da się oszukać? Założyć, że ludzie są nieuczciwi i tylko czekają aż kasjerka na ich rzecz się pomyli, też niekoniecznie można!
Aż tu masz, nagle przyszedł dzień, kiedy wyszło mi... 317 złotych manka. TO jest realnie nie możliwe, abym aż tak się kropnęła!!!
Szybko wyszło, że program w jakiś tajemniczy sposób zaliczył mi dziwną kwotę oddaną do sejfu: 2500,17 złotych. Oddałam do sejfu 2200 zł, ale on sobie jakoś tak dziwnie i swobodnie policzył, no i manko kosmiczne!!!
Szybko wyszło, że program w jakiś tajemniczy sposób zaliczył mi dziwną kwotę oddaną do sejfu: 2500,17 złotych. Oddałam do sejfu 2200 zł, ale on sobie jakoś tak dziwnie i swobodnie policzył, no i manko kosmiczne!!!
Ciśnienie mi skoczyło wysoko, bo i powody ku temu były!
Lojalnie powiedziałam, że jeszcze jedno manko i więcej do pracy nie przychodzę! Kolejny dzień już miałam superatę na 13 złotych. Natomiast parę dni później ponownie miałam manko na 22 złote z groszami. Zapłaciłam bez słowa, chociaż w dyskomforcie byłam przeogromnym, bo wiary w prawidłowe rozliczenie już nie miałam. Kolejnego dnia tajemniczym wynikiem była superata na kwotę 300 złotych. Potem była mała chwila przerwy (jednodniowa może?) i kolejne manko, tym razem na 52 złote.
I we mnie pękło. Po prostu pękło i to na małą chwilę przed przejściem na inny market.
Cóż, może i sklep będzie inny - pomyślałam, ale program liczący kasę ten sam, a ja najpewniej tak czy siak, wylądowałabym na kasie. Z prostego powodu: bo każdy, świadomy konsekwencji - broni się przed kasą rękoma i nogami.
Powiedziałam sobie głośno D O Ś Ć, głośno oznajmiłam: jutro nie przyjdę!!! I pozostałam przy swoim zdaniu.
Nie mam najmniejszego zamiaru wciąż dokładać do pracy!!!! Nie mam zamiaru codziennie przerabiać lęku: czy dzisiaj będzie manko i w jakiej wysokości? Nie jest mi to do szczęścia w ogóle potrzebne!!! Nie w moim wieku!
Jak najbardziej, wkalkulowałam dojazdy, wydatki na paliwo, ale nie nieustające pokrywanie manka!!! A każdy dodatkowy dzień w pracy, niesie dodatkowe ryzyko kolejnego manka. I to coraz bardziej kosmicznego!!!
Zdrowy rozsądek podpowiada, żebym się najnormalniej w świecie po cichutku ewakuowała. Póki jest czas!!! Póki moje manka nie przekraczają zarobków... A różnie być może.
Moje ostatnie manka, które wychodziły jak grzyby po deszczu, jedna z koleżanek powiedziała, że też swego czasu miała manka, a powodem tego było... jej rozkojarzenie, bo nadciśnienie, bo choroba itp. itd. Dzisiaj trzyma się upierdliwie stoiska mięsnego... nie ma takiej siły, która by ją na kasę posadziła. Zrozumiałe, że niekoniecznie ładnie jej pachną ewentualne manka. Jakby zrozumiałe, jakby logiczne.
Tyle, że ja nie jestem rozkojarzona, wręcz przeciwnie: liczę pieniądze po kilka razy, wytrzeszczam gały, że mało oczy mi z orbit nie wyskoczą!!! Skupiona jestem... aż za bardzo!
Ostatnio byłam wręcz pewna, że będę miała superatę, bo mało kto brał grosiki; jeden z klientów za zapałki warte 10 groszy, zapłacił 50 groszy; inny z kolei zostawił mi całą garść bilonu, bo mu zawadzały w portfelu. Uzbierało się tego ponad 3 złote; inny odszedł nie biorąc 4,50 reszty, a tu masz - 52 złote na minusie!!!
I takim oto sposobem, na fazie iskry, w trzy sekundy podjęłam decyzję:
Więcej do pracy nie przyjdę!!! KONIEC i KROPKA.
Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Czy ja koniecznie muszę pracować w sklepie i to na kasie akurat? Czy naprawdę nie ma żadnych innych prac, w których nie ma odpowiedzialności materialnej? Czy sklep to jedyna alternatywa?
Pękło we mnie równo i mocno. W odłamków stos! I nie da się tego posklejać!!!
Nawet jeśli wina leży po mojej stronie, bo i taka opcja istnieje, to niby dlaczego mam sama siebie nieustająco wystawiać na niebezpieczeństwo kolejnego manka i wciąż żyć w wielkim dyskomforcie, w lęku? Czy warto w to brnąć dalej? Raczej niekoniecznie.
No, cóż pani Elu, będzie porzucenie! - skwitowała kierowniczka.
Dobrze - zgodziłam się... ale już po chwili otrzymałam kolejny telefon: nie będziemy sobie życia komplikować: niech pani złoży wypowiedzenie w trybie natychmiastowym! Dobrze. Tak naprawdę, dla mnie osobiście nie ma to żadnego znaczenia: porzucenie, dyscyplinarka... żadnego.
Potem okazało się, że moje wypowiedzenie jest nieprawidłowo napisane, bo czegoś takiego jak tryb natychmiastowy... nie ma.
Jak najbardziej jest, tyle, że zarówno porzucenie pracy, jak i wypowiedzenie w trybie natychmiastowym, niekoniecznie dobrze świadczy o pracodawcy. Najczęściej świadczy o tym, że pracodawca nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, a tego ani moja bezpośrednia przełożona, ani szefostwo bez wątpienia by nie chciało. Jakaś przypadkowa kontrola wychwyci taki przypadek i zacznie się analizowanie: dlaczego całkiem dobry pracownik, który kilka dni wcześniej podpisał umowę na rok, ot tak sobie rzuca robotę?
Tu już toczyła się walka o dobre imię firmy, o jej pozytywny wizerunek.
A niech im tam będzie! Mnie osobiście wisi to zgniłym kalafiorem.
Z pewną przykrością muszę przyznać rację mojej znajomej, obecnie zadeklarowanego wroga handlu: praca w sklepie nie należy do przyjemnych, to ostra tyrka, a i również niespodzianki w postaci manka przez tajemnicze rozliczenia programu niestety, stanowią duży minus.
Jedna z pracownic wyższego szczebla, któregoś dnia w luźnej rozmowie powiedziała: tylko świnia pozwala na to, żeby firma wyrywała kasjerkom pieniądze z ich kieszeni. Firma poradzi sobie zawsze. Kasjerka dla dobra firmy rypie jak dziki wół na kasie i ma płacić za ewentualne pomyłki, które nie wynikają z nieuczciwości, ale najpewniej ze zmęczenia, przepracowania. Rozliczyć ją tak aby miała manko, to czysta podłość, tym bardziej, że istnieją inne opcje...
Wiem, że istnieją, wiem, że można, ale ja akurat trafiłam na wyjątkowo "uczciwe" osoby, liczące tak, jak pan Bóg przykazał.
Niech im się dobrze śpi w nocy, ale niech nie mówią: jaka szkoda, że pani odeszła... I daj im Boże, jak najlepiej, a mnie nie gorzej. HOWGH!







Witam Pani Ellu! Dobrze Pani zrobiła! Szkoda nerwów i zdrowia na taką pracę. Od dawna wychodzę z założenia, że z przeznaczeniem nie da się walczyć, co potwierdza Pani post. Znowu jestem pod wrażeniem kart jak trafnie przepowiedziały Pani pracę i jej zakończenie. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!
OdpowiedzUsuń