czwartek, 24 września 2020

STAROŚĆ JEST SMUTNA

Starość jest smutna. 
Każdy mój wyjazd na opiekę uzmysławia mi, że i do mnie starość zbliża się szybkimi krokami.  I robi mi się jakoś dziwnie.
Zauważam, że jeszcze jakiś czas temu przesuwałam sama meble z miejsca na miejsce, teraz już niekoniecznie się do tego palę.
I prace na ogrodzie zajmują mi zdecydowanie więcej czasu. Pomysłów mam od groma i ciut- ciut... z ich wykonaniem jednakże, mam zdecydowanie więcej problemów. I więcej czasu potrzebuję.
Wyjazd na opiekę wprowadza we mnie lekkie pomieszanie i niestety, wzbudza we mnie smutek.
Powtarzam, że absolutnie nie można mieć w sobie ani grama empatii, bo jest to dla każdej opiekunki zgubne.

Przecież tak naprawdę, niewiele możemy pomóc cierpiącej z bólu osobie. Ma przecież tabletki przeciwbólowe, ma inne leki przepisane przez lekarza, a i tak ją boli. 
Często króluje demencja i jedynie chwilowa świadomość tego, co dzieje się dookoła. Śmiem twierdzić, że niektórzy świadomie wybierają demencję, aby im było lżej.

Gorzej to wygląda, gdy jakiejś osoby demencja się nie ima i świadomość trudnej sytuacji: na przykład ograniczonej możliwości ruchowej, ją codziennie dobija.

Po zakończeniu pracy na stacji benzynowej i jako takim ogarnięciu ogrodu, przystąpiłam do rozsyłania CV. 
Uparłam się na naszych sąsiadów za Odrą. Myślałam o jakimś sprzątaniu na pół-etatu. To byłaby dla mnie wymarzona praca.
Zaproszenie na rozmowę otrzymałam tylko jedno. Umówiłam się pod wskazanym przez panią adresem w Cottbus.
Źle odczuwałam to spotkanie, ale mimo wszystko pojechałam, abym ewentualnie sama siebie nie obwiniała za samo-sabotowanie.
 Dlaczego źle je odczuwałam? Ano, korespondencja była e-mailowa: dostałam tylko adres spotkania, a powinna podać mi numer swojego telefonu w razie jakichś komplikacji.

Na umówionym miejscu nikogo jednak nie zastałam, nikogo nie widziałam. Stałam i czekałam jak głupia, w końcu zapukałam do drzwi firmy pod którą się umówiłam i zapytałam o panią. Podane przeze mnie nazwisko nikomu nie było znane, co było możliwe, bo pani podpisała się szyldem innej firmy.
Śmiejąc się sama z siebie, że dałam się zrobić w bambuko, wróciłam do domu.
Machnął mi ktoś solidnego psikusa! Pomyślałam. Cóż, trzeba to przyjąć na klatę.
Po powrocie napisałam do pani e-mail, że byłam o umówionej porze w umówionym miejscu, jednakże nie widziałam nikogo.
Pani kłamliwie odpisała, że była, czekała i nikt się nie zjawił.
Takie bezsensowne łgarstwa. Miała przecież w CV mój numer telefonu, mogła z niego skorzystać. Bzdurzenie przeogromne.

Jednakże, przez cały czas, wciąż do mnie wydzwaniała firma, z której jeździłam na opiekę. Migałam się jak mogłam, ale nie goniłam ich definitywnie, bo w razie wu... zostaje jakaś opcja.

Tak po prawdzie za pracą na opiece nie tęskniłam za bardzo. Praca ta wymaga bowiem, ogromnej siły psychicznej i mocnych nerwów. Jednakże, jeśli się dobrze trafi, może być ona wręcz  przyjemnością.

Moja OLA, która wzbraniała się przed opieką, koniec końców, z braku innych możliwości, z braku jakichkolwiek innych ofert, wynegocjowawszy dobre pieniądze, wyjechała na opiekę z firmą, z którą ja jeździłam. 
Pracowała u pewnych państwa cały rok, z jedną jedyną dwutygodniową przerwą, kiedy to pilnie musiała zjechać do Polski.
Podziwiałam jej wytrwałość, ale OLA trafiła naprawdę dobrze. Opiekowała się jedynie panem, a ze starszą  panią, żoną schorowanego i już leżącego męża, po prostu się zaprzyjaźniła. 
Wychodziły razem do kawiarni, chodziły do opery. Pani zasypywała ją prezentami, doceniając jej pracę. OLA poczuła się jak w rodzinie.
Niestety, panu się zmarło, a panią nie było stać na opiekę. I po prawdzie wcale jej nie wymagała.
OLA trafiła do innej rodziny. Ma co prawda mniej obowiązków, ale psychika jej siada. Pani ma swoje "kuchenne" przyzwyczajenia i serwuje na przykład kotlety z metki z dodatkiem... musztardy. Smaży to tałatajstwo, a OLI trzustka już siada. Oczywiście, jest najlepszą kucharką na świecie i najlepiej się zna na gotowaniu. 

Skąd, ja to znam?

OLA zapowiedziała w firmie, że tutaj nie wytrzyma. Pobędzie do końca października i albo zaoferują jej inną stellę w jej cenie, albo zjeżdża do Polski.
Moje karty potwierdzają, że zjedzie do kraju. 
Nie wydaje mi się również, aby dalej ciągnęła opiekę. 
To zgodne jest z wizją i kartami OLI.

Swoją drogą silny zawodnik z OLI. Mocna i silna psychika. OLA podchodzi do swojej pracy na opiece z zimną obojętnością... jak na zawodową siostrę przystało, bo OLA z wykształcenia jest położną i pracowała w zawodzie ładnych kilka lat. 


*****

Tak dla przypomnienia, poczytałam sobie moje wcześniejsze posty o moich poprzednich wypadach na opiekę. 
Zawsze skarżyłam się na słabość mojej psychiki. Na złe samopoczucie, na swoją nieadekwatność i dziwny ciężar, który mnie przygniatał jak kamień.
Odnalazłam też post w którym wypowiedziałam się, że definitywnie kończę pracę z ową agencją.

Jednakże, byli tak upierdliwi, tak namolni... wciąż wydzwaniali i namawiali mnie na wyjazd. I zmiękczali mnie równo i łechtali moje próżne ludzkie ego: ma pani taką super opinię... ble,ble, ble.
Póki pracowałam w sklepie, czy na stacji benzynowej i też na wyjeździe w Holandii, zbywałam ich telefony... aż skapitulowałam.


Brak odzewu na moje CV, w dużym stopniu przymusił mnie do wyjazdu na opiekę. I skorzystałam z agencji, z której już nigdy nie miałam skorzystać. Pewnie niepotrzebnie dałam im szansę. Na pewno, niepotrzebnie.

Mogę czekać na poprawę mojej sytuacji materialnej po ukończeniu 67 lat , kiedy to "dopadnie" mnie kawałek zdechłego niemieckiego dodatku emerytalnego, ale czy warto?
Istnieje opcja wybrania owych składek... i chyba na nią się skuszę.
Przećwiczę jeszcze temat. Wgryzę się w niego, ale to już po powrocie do domu, kiedy nie będę taka roztrzęsiona i będę emanowała spokojem. 

****

Na tą opiekę wyjeżdżałam z ciężkim sercem. Jakbym czuła, że nie do końca będzie fajnie.
Informacja, że do pani trzeba mieć cierpliwość była trochę mglista, bowiem do każdej starszej osoby trzeba być cierpliwym.
Dość wspomnieć, że na poprzednim wyjeździe wyprowadziłam jedną panią z depresji, od której uciekła pewna opiekunka, pod pretekstem, że coś jej gdzieś tam pękło. Babcia była strasznie rozbita po szpitalu i też pogorszył się zdecydowanie jej stan zdrowia. Dziewczyna tej zmiany nie udźwignęła. 

Ponoć babcia rozwalała po nocy pościele, rozbierała się do naga, gdzieś się wybierała! Często opiekunka zastawała ją śpiącą obok łóżka. 
Syn mnie lojalnie uprzedzał o nocnych babcinych akcjach.

Nic takiego się nie wydarzyło. Babcia nie obudziła mnie pierwszej nocy w ogóle. Poza tym, przed każdym pójściem spać, tłumaczyłam babci, że śpię obok, że nie zamykam drzwi i wszystko będę słyszała. Wystarczy tylko mnie zawołać i sobie poradzimy ze wszystkim.

Babcia mnie nie wołała, za słaby głos miała: ona miała taką trąbkę, którą mnie przywoływała. Odgłos tej trąbki prześladował mnie długo jeszcze, po powrocie do domu.

Rodzina babci, czyli syn, który codziennie wpadał na obiad i córka, która przyjeżdżała raz w tygodniu i zwalniała mnie z obowiązków, była mną zachwycona. Zauważyli, że mama jest spokojna, uśmiechnięta i generalnie zadowolona. 
 Córka szybko zauważyła, że jej mama obdarzyła mnie ogromnym zaufaniem. 

Ja byłam trochę mniej szczęśliwa, bo nocne wstawania dawały mi się ostro we znaki. Pani sama nie dawała rady wstać z łóżka i musiałam jej pomóc (trochę ważyła) dojść do toalety.  No i to gotowanie dla całej rodziny! 

Mile wspominam opiekę nad panią Cili i jej małżonkiem. Początek nie był najlepszy, ale skoro pojechałam do nich kolejny raz, to znaczy, że źle nie było. 
Zresztą czułam się jakbym do rodziny jechała. I tak bez mała było. 
Jak oni się martwili, że nie przyjadę, bo drugim razem jechałam całe 15 godzin i przyjechałam późnym wieczorem. Pani Cili miała zmarnowaną całą noc, bo strasznie czekała i się denerwowała. Tak przynajmniej twierdziła.
A jej uśmiech, kiedy obudziłam ją rano... bezcenny.
No i słowa córki też nie bez znaczenia: jesteśmy spokojni, gdy jesteś z rodzicami.

Tutaj... jest dziwnie. Pani sprawna umysłowo, żadnych objawów demencji. Wieczorami, o ile nie jest po winie, rozwiązuje krzyżówki. 
Sprytna, bystra, pamiętająca. Mocno trzyma wszystko w garści. I nie daj Boże jej się sprzeciwić. 
Niestety, nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Też ma jakiś problem z płucami. Rozumiem, że ma POChP, czyli przewlekłą obturacyjną chorobę płuc.
Stąd jej zastrzeżenie, że tylko i wyłącznie akceptuje opiekunkę niepalącą.
 
I tu kłania się poważny przekręt agencji. 
Malując moją cudowną ankietę wpisali: niepaląca.  Lata doświadczenia też kosmiczne. 
Prawda jest taka, że doświadczenie mam niewielkie, ale lata podjęcia pracy w agencji są słuszne. Mogą mnie spokojnie nazywać wprawioną opiekunką.
I tak ma wbite do głowy babcia u której jestem. 4 lata doświadczenia, to już mistrz!

Problem palenia wyszedł dopiero parę dni po moim przyjeździe... już po wielkich jazdach i kłótniach z pierwszego dnia. 
Myślę, że ona bardzo przeżywała wyjazd zmienniczki, z którą się bardzo zżyła, a tu masz jakaś obca baba pęta się po mieszkaniu. Nic nie wie, wciąż pyta o coś  i tym samym, ją potwornie drażni. 
Pierwszy dzień był tragiczny: jedno zwarcie, potem drugie, ale tego drugiego już nie zdzierżyłam. Kiedy babcia się na mnie ponownie wydarła, to i ja wybuchłam i kazałam jej dzwonić do agencji, skoro ja jej nie pasuję.
Ostro powiedziałam, że mi się też tu nie podoba i chętnie wyjadę gdzieś indziej. I oczywiście, w te pędy dzwoniłam do agencji.
Pani zadzwoniła następnego dnia, słyszałam co gadała, ale zbyli ją tak jak i mnie: że nie mają nikogo innego, że zostałaby sama itp. itd. I upomnieli ją, żeby na mnie nie krzyczała, bo ja się skarżyłam na złe traktowanie.
Fakt jest faktem, że po jej telefonie zadzwoniła do mnie pani z niemieckiej agencji. Wysłuchała, kazała babcię ignorować i robić swoje. Niech się pani nie wdaje w żadne dyskusje. Opieprzyła pani? I dobrze, niech wie, że są granice. Przeniesiemy panią gdzieś blisko, wykombinujemy coś.

Obiecali, że przeniosą, że zadzwonią i NIC, głucha cisza. Nikt się więcej nie odezwał. 
Jak mawia moja znajoma FLORENCE: akcja przeciągania, zbywania w pełnym rozkwicie.

Dziewczyna, która tu przyjeżdża od roku, w styczniu przyjedzie ostatni raz na dwa miesiące. Potem bierze ślub i chce mieć dzieci i odpuszcza opiekę. Pewnie zarabia na ślub.
Biedna babcia będzie znowu przerabiała swoje horrory: nowa osoba, nowe problemy, nowe kłopoty. 
W pewnym stopniu, niezależnie od jej paskudnego, despotycznego i kontrolującego charakteru, jest mi jej zwyczajnie i po ludzku żal. 
Tyle, że każdy ma swoje życie, swoje problemy i nikt nie jest sprawnym młodzieniaszkiem do końca życia.
Poza tym, nie ma żadnych problemów żołądkowych, może jeść ile wlezie, wszystko to, na co ma ochotę. To naprawdę super sprawa i jest się z czego cieszyć.

Przyznać muszę uczciwie, że pracy tu jest niewiele, podobnie jak u pani Cili. 
 Tj. u pani Cili roboty było od cholery, ale oni nie trawili hałasu odkurzacza nawet raz w tygodniu.. Wciaż, jakiś bardzo ważny program o gotowaniu leciał, od samego świtu... do wieczora.

Pani Cili już się nie chciało nic robić. Pozostało jej jedynie krytykowanie niesmacznych obiadów, które gotowałam. Zdarzyło jej się skrytykować rolady córki, które odmroziłam: oj, moja córka, to dopiero robi rolady. Pychota, te nie są za dobre.
Cóż, pozostaje się jedynie uśmiechnąć.

Tu do babci przychodzą ludzie z opieki. Wiele nie zrobią, ale przychodzą co drugi dzień.
Co drugi dzień przychodzi również masażysta. No i dwa razy w tygodniu pani do sprzątania.
Przesympatyczna kobieta. Trochę sobie z nią pogadam po ludzku. 
Ona nie wypowiada się pozytywnie o babci. Sprząta u niej, bo potrzebuje kasy i tyle.
Dużo nie zarobi, ale zawsze coś. 
Robię tylko to, co ona mi każe. Nic poza tym. Nie wychylam się. I przeciąga sprzątanie w czasie, żeby nabić sobie godzin.
Dzisiaj nie zamknęłam dobrze drzwi, kiedy byłam na papierosie. Birgit najpierw je zatrzasnęła, a potem zadzwoniła. Dociskaj mocniej, bo się same otworzą, a jak  stara zauważy, to będziesz miała przerąbane. Po co Ci to?
Święta prawda. 

Rozmawiałyśmy też trochę o tym, kto przyjedzie do niej na Boże Narodzenie, zamienić dotychczasową opiekunkę. 
Ona nie może być sama, a ja na pewno nie będę przy niej. Sprzątać mogę, zakupy zrobię, ale siedzieć z nią cały dzień! Nie ma takiej opcji. Uprzedzała bieg wydarzeń i broniła się słowami Birgit.

No, ja jestem paląca i tak trochę z musu, po wielkich bojach, tu jestem. Ja odpadam. - odrzekłam.
Przyznałam też, że babcia potrafi być naprawdę słodka. Krytykuje i owszem, ale już boi się na mnie krzyknąć. 

Raz, zamiast na mnie, wyżyła się na swoim ukochanym żółwiu. 
Nie wspomniałam? Ano, u babci jest żółw. Ukochane, słodkie dziecko babci... cholera wie jak stare. Łazi po całym domu i za przeproszeniem sra, gdzie popadnie. Na szczęście... nie codziennie. Ile ja się już tych odchodów nasprzątałam!

Dość powiedzieć, że jakoś go trawię, chociaż żółwie niekoniecznie kocham. Gadowate, jakby nie było są. 
Mam kotkę od wielu, wielu lat... futerko ma, łasi się, przytula i miauczy jak opętana. PYSIA się żaliła, że ledwie te jej miauki można znieść. Jakby ją na kawałki rozrywali. I śpi w moim łóżku, teraz gdy mnie nie ma w domu.
Niech mi kto powie, że kot nie tęskni? Niech mi kto powie, że kot nie potrafi kochać?
Podobnie tęskniła za PYSIĄ, a witała piękniej niż pies, chociaż nie merdała ogonem.

Ta babcia gotuje tragicznie. Po prawdzie, według mnie, w ogóle nie zna się na gotowaniu, ale oczywiście w kuchni rządzi i dyryguje. I mistrzynią jest! A jak!
Jadłam już jej carbonara, które nawet koło carbonary nie stało. Ot, makaron z jajecznicą. 
Dzisiaj na przykład, zaserwowała biały sos na winie do ryby słodkowodnej. Takiego paskudztwa dawno nie jadłam. 
Co prawda nigdy nie robiłam sosu na winie, ale pewnie bym zrobiła coś o wiele lepszego, a nie: masło, mąka i wino. Ohyda, czysta ohyda.
Nie żeby babcia stała nad kuchnią i gotowała, a ja nic tylko patrzę. Absolutnie! Babcia nadaje ton, pokazuje jak się gotuje, a ja kończę według jej instrukcji.

Tak mi to trochę pachnie problemami OLI, ale widać każda niemiecka pani jets "mistrzynią" w gotowaniu.
Dla świętego spokoju można pochwalić, żeby nie było, ale jadać takie przysmaki, to już niekoniecznie.

Póki co, dnie mi mijają ciężko. Chyba nigdy nie było mi tak ciężko. I nigdy czas mi się tak nie ślimaczył, czy żółwił.

Kiedyś użalałam się nad swoimi opiekuńczymi doświadczeniami, ale TERAZ... hmm to dopiero jest doświadczenie!

Nigdy nie wiem jaki będzie dzień. W jakim humorze babcia wstanie. Czy będzie warczała jak ten pies, czy będzie słodka jak ulepek.

Póki co, nie narzucam się jej swoja osobą. Ona jest u siebie, a ja jedynie do  pomocy. Robię to, co do mnie należy.

Mam świadomość, że już nie będzie trzaskała drzwiami w złości. Jakoś chyba te agresywne reakcje potrafi opanować  z obawy, że zostanie sama. Też i pewnie już się do mnie trochę przyzwyczaiła. 

Charakterek jej się nie zmieni. Władcza osobowość po prostu. I trochę jest mi jej żal, tak po ludzku.
 Po 65 latach życia z mężem, bez dzieci, owdowiała i męczy się na tym świecie sama i chora. To może budzić w niej żal, smutek, bo i we mnie to budzi współczucie i... lęk, że ja przecież nie jestem coraz młodsza. I pałęta mi się w głowie myśl: co będzie ze mną za 30 lat?
Pewnie już nie dożyję. 

4 komentarze:

  1. I tak mi przyszło na myśl, że nawet na wyjeździe na opiekę trzeba mieć szczęście! Proszę się nie poddawać! U mnie też trudny czas! :( Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisz Karolinko co się dzieje. Może coś pomogę!
    Pozdrawiam cieplutko 🍀🍀🍀🍀🍀🍀
    ps. ja się ostro trzymam

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam
    niby mówią, co nie dobije to wzmocni ale chyba nie do końca tak jest, czasami po prostu coś dobije i mamy dość i zniechęcenie się pojawia zamiast siły... Mimo wszystko życzę dużo siły i wytrwałości... Ja też uczę się cierpliwości chociaż chciałoby się aby dobre szybciej przychodziło i nadziei, że w ogóle przyjdzie...
    pozdrawiam Halina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, oj tak!
      Łatwo się do kogoś zrazić!
      Nigdy nie skreślam nikogo od wejścia! Może nie ufam w 100%, ale nie skreślam.
      Jednakże trudno mi znieść nieustające połajanki.
      Właściwie, nie wiem czy to są połajanki, czy żelazny rys charakteru niektórych ludzi.
      Przebywanie z tą panią w jednym domu, absolutnie mnie nie wzmacnia! Wręcz przeciwnie - osłabia i zabiera mi energię.
      Ganię siebie za to, że w jakimś tam stopniu dałam jej władzę nad sobą, ale to wynika z charakteru pracy, niestety.
      Pani nie rozumie, że fakt iż dla niej pracuję, nie czyni mnie jej pełnym niewolnikiem!

      A tak po prawdzie HALINKO:

      Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie. - Phil Bosmans

      I tego się trzymajmy!
      Dobre przyjdzie! MUSI!

      Usuń

Dziękuję za zamieszczenie komentarza. Twój komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora.
Tymczasem, poczytaj sobie małe co nieco, albo poszukaj... innego bloga, odpowiedniego dla Ciebie w treści i formie.
Cieplutko pozdrawiam

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...