niedziela, 27 grudnia 2020

Coraz częściej zerkam na kalendarz...

Smutne miałam tegoroczne święta i samotne. Z dala od bliskich. Dobrze, że mogłam sobie z nimi trochę na messengerze porozmawiać. Dobrze, że mogłam sobie z radością pooglądać filmiki, które sukcesywnie mi przesyłali bliscy.
Przyznaję, że jeden filmik o elfach, wzruszył mnie do łez.

Czas póki co, mija mi szybko, a to dlatego, że zbyt dużo się dzieje. Najczęściej z moim podopiecznym. 
Jestem tutaj trochę ponad 2 tygodnie, a już miałam do czynienia z krwotokiem, który został zatrzymany... na chwilę. Na całe 2 godziny. Potem wzywanie karetki, telefon do córki, przyjazd pogotowia i... kilku dniowy pobyt podopiecznego w szpitalu. Cała sytuacja była dla mnie ogromnym zaskoczeniem, bo nie byłam poinformowana o faktycznym stanie podopiecznego. 
Miał raka, ale już jest wszystko w porządku. Ciekawe?
Po powrocie ze szpitala, kilka dni świetnego samopoczucia, w miarę dużej aktywności. Potem wizyta kontrolna w szpitalu, a po kilku dniach... słabość przeogromna.  24 grudnia, w dzień wigilijny - znowu wyjazd do szpitala, tym razem na parę godzin jedynie i nie mijająca słabość... do dnia dzisiejszego. 
Od chwili, gdy pana dopadła słabość porusza się z wózeczkiem. Zdarzyło mi się pomagać mu ubierać, bo sam nie był w stanie; podnosić, bo się w nocy wywrócił i nie mógł wstać. 
Każda noc jest jedną wielką niewiadomą. Obudzi mnie? Będzie spokojnie spał do rana? Wstanie sam?
I ciągła obawa: kiedy dostanie znowu krwotoku?
Pan ma MDS - zespół mielodysplastyczny. Niby stan przedbiałaczkowy. Jednakże, choroba ta jest bardzo podobna do białaczki. I na pewno,  nie jest to choroba, która minie. Opcji wyleczenia - nie ma. Zwłaszcza w wieku 80 lat.

Na 2 tygodnie przed moim przyjazdem pan miał chemię. Co jakiś czas dostaje  krew, najczęściej co 2 tygodnie, co oznacza, że choroba jest raczej w zaawansowanym stadium.
Natomiast prawda jest taka, że łagodniejsze formy MDS rzeczywiście na początku bywają nawet nie leczone, a jedynie obserwowane, jednak agresywna forma jest gorsza od białaczki. źródło na temat / zdrowie
Oczywiście, przeprowadziłam mały wywiad i już wiem, że krwotoki już pan miewał, słabości - również. Rodzina bardzo dobrze zna najprzeróżniejsze akcje.

Uczciwie muszę przyznać, że gdybym miała pełną wiedzę o stanie zdrowia podopiecznego, to na pewno - nie zdecydowałabym się na przyjazd tutaj.
Zbyt duże obciążenie psychiczne. Zbyt wiele trudnych akcji. Zbyt dużo stresu.

Pewnie, że na żadnej opiece nie jest bezproblemowo, ale te akcje jakie są tutaj, te które póki co, przerobiłam, wymagają zdecydowanie silniejszej psychiki niż moja.

Coraz mniej mi rekompensuje owo doświadczenie, sympatyczna rodzina. To wszystko i tak, nie zdejmuje ogromu odpowiedzialności jaki na mnie scedowano. Bo to jest odpowiedzialność. Czuwać nad osobą tak naprawdę w ciężkim stanie, której nie wykluczam, dni są policzone, a która być może do końca nie zdaje sobie z tego sprawy. Chociaż raczej ma pełną świadomość.

Moje karty nie są dla niego łaskawe. Pisałam o tym trochę w poście: Lepiej chociaż smutniej i  pewnie małe co nieco wspomniałam w poście Jak długo tu będę

Coraz częściej zaczynam myśleć o końcu swojej misji. Coraz częściej zaczynam zerkać na kalendarz i liczyć dni mojego powrotu do domu.
Coraz częściej wspominam poprzednie wyjazdy z ogromnym rozrzewnieniem, poza panią PASKUDNĄ, oczywiście. 

Wszyscy moi dotychczasowi podopieczni byli chorzy, jednak żaden z nich nie chorował, aż tak bardzo poważnie. 
Z żadnym z nich nie musiałam jeździć po szpitalach, przynajmniej raz w tygodniu. I czekać ładnych parę godzin, aż krew zostanie przetoczona, a to trwa parę godzin. 
To prawda, że pan uciążliwy nie jest. To raczej spokojny człowiek, małomówny, cichy, zamknięty w sobie. Nie ma potrzeby konwersowania, ani zwierzania się.
Fakt, że zanim dopadła go słabość i jeszcze przychodził na obiad samodzielnie i bez wózeczka, zawsze trochę pogadaliśmy. Nie za dużo, ale jednak. Teraz rzadko wychodzi ze swojego pokoju - biura. Tam je wszystkie posiłki. No, zdarzyło mu się wyjść na poczęstunek i nawet sobie porządnie pojadł, też i na kawę i ciastko przybył, ale najpewniej jest to skutek przebywania z bliskimi. Śmiesznie to brzmi, bo on przebywa właściwie cały czas w swoim "biurze".
Tak się składa, że aktualnie są w domu również jego bliscy. Przyjechali do taty i dziadka na święta.
Przyznaję, że to jest męczące, ale jedynie dla mnie. Takie trochę wybicie z rytmu dnia i zaburzony spokój.
Podopiecznemu, na pewno wizyta bliskich, bardzo dobrze służy. Nie, żeby był pogodniejszy i weselszy, tego nie zauważyłam, ale na pewno więcej zjada, co w jego przypadku ma bardzo duże znaczenie. 

I oby ten mój ustalony czas szybko minął, zważywszy, że na dokładkę kończą mi się papierosy. Wystawiona na solidną dawkę stresu, niestety trochę za dużo paliłam. 
Kurcze, że też człowiek musi błąkać się po świecie... za chlebem.
PODPIS

2 komentarze:

  1. Pani Ellu, proszę się trzymać! Życzę dużo sił, zdrowia i wytrwałości! W czy takim stresie ma Pani jeszcze w ogóle czas by wróżyć i skupić się na kartach? To chyba jest teraz trudne, zważywszy na okoliczności. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 🧡🍀🧡🍀Trzymam się, jak mogę. Dzisiaj mam trochę spokoju, odpukać, bo pan wczoraj miał transfuzję. Po transfuzjach jest w miarę silny, sporo zjada i od razu wyrusza autem, po byle co. To dla mnie ogromny stres, bo jak dla mnie jedzie zbyt szybko, ale chyba się popisuje. Oby ten stan trwał jak najdłużej! Odetchnę!
    Dziękuję Ci Karolinko, że się odzywasz.
    A na karty... zawsze znajdę czas, o ile nie dzieją się jakieś akcje!
    Cieplutko pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za zamieszczenie komentarza. Twój komentarz ukaże się po zatwierdzeniu przez administratora.
Tymczasem, poczytaj sobie małe co nieco, albo poszukaj... innego bloga, odpowiedniego dla Ciebie w treści i formie.
Cieplutko pozdrawiam

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...