Piękna pogoda była wczoraj. Zimno co prawda było, ale cudownie słoneczko świeciło.
Z prawie spokojną głową, kręciłam się po ogrodzie. Ze zdziwieniem zauważyłam, że drzewka puszczają pąki, kwiatki wschodzą usilnie.
Ogród zaczyna się budzić do życia.
Zdecydowanie za szybko, bo przecież wciąż mamy styczeń, a zima może jeszcze pokazać swoje zimne oblicze.
Dzisiaj już spadł śnieżek, chociaż po prawdzie bardzo zimno nie jest. Do wytrzymania, więc i drzewka z pączkami, jakoś dadzą sobie radę, a pewnie i wschodzące kwiatki przetrwają i w końcu zakwitną.
Pomyślałam sobie, że może nie jednej osobie przyda się ostrzeżenie przed nieuczciwymi fachowcami, de facto naciągaczami, wręcz wyłudzaczami. I podpowiem, jak można sobie z nimi poradzić.
Co do zasady, każda szkoda ujawnia się w chwili, kiedy przyczyni się do niej jakiś czynnik zewnętrzny: ulewa, wichura itp. itd. Być może coś już się dzieje i nam umyka. Tego nikt stwierdzić nie może, ale specjaliści od dachów... mogą, bo są specjalistami.
Nikt nie wybiera się dla rozrywki na spacer po dachu, bo nie mamy takiej możliwości i sprzętu. Zaproszenie specjalisty na taki spacerek to koszt i też ryzyko, bo ten wynajdzie cuda wianki, nawet na dobrym dachu, byleby tylko zarobić.
I owszem, kontrolować dom trzeba, bo taki jest obowiązek posiadacza domu. I każdy to czyni, dla swojej spokojności.
Jednakże nikt nie myje dachu, aby pięknie się prezentował, bo to koszt i raczej bezsensowny wydatek. Taką ofertę również otrzymałam!
Moja koleżanka wkrótce ma operację. Jedna jej znajoma ją zapytała: prewencyjnie? Ta z rozpędu odpowiedziała: a czy ty prewencyjnie wyrywasz zęby, z obawy, że za chwilę zrobią ci się w nich dziury?
Cała gama specjalistów, która rozmawiała ze mną o naprawie szkody, perfekcyjnie mnie straszyła i wymyślała najprzeróżniejsze konieczne i pilne naprawy. Najmniej skupiali się na naprawie szkody.
W sumie wygląda na to, że powinnam wymienić całe orynnowanie, zmienić dachówkę na inną, bo blacho - dachówka to najgorszy z możliwych materiałów, przerobić odpływy, obrobić kominy itp. itd.
Gdyby jeszcze wszyscy śpiewali jednym głosem i na konkretny problem wskazywali, to uznałabym, że problem faktycznie jest. Każdy jednakże mówił o czymś zupełnie innym.
Nieśmiało wbijałam się z dodatkowym problemem, a mianowicie z poprawą rynien z tyłu domu. Wymieniłam je parę lat temu. Niepotrzebnie zresztą, bo wystarczyło je po prostu poprawić. Żaden specjalista jednakże nie mówił o możliwości naprawy, a o wymianie. Wiadomo z jakiego powodu!
Wtedy szkody nie zgłaszałam, bo de facto zepsuł je DOBRY NAŁOGOWIEC. Kiedy czyścił mi rynny, opierał o nie drabinę. I wypaczył je równo.
Za wymianę rynien sporo zapłaciłam i zaraz po ich wymianie, dzwoniłam z reklamacją. Pan odebrał telefon, reklamacje przyjął, ale na tym się skończyło. Firma się zlikwidowała i tyle.
Ciągnął się temat naprawy szkody, niemiłosiernie długo. Zupełnie niepotrzebnie. Winę za to, ponoszą tak naprawdę... dachowi specjaliści.
Jeden taki wysmarował mi kosztorys do nieba i wpadłam przez to w tarapaty przeciągające.
Ów przerysowany kosztorys wzbudził poważne wątpliwości ubezpieczyciela. Zasadnie zresztą!
Byłam wtedy na fazie ogromnego wystraszenia i łykałam wszystko, co mówił każdy pojawiający się na moim podwórku dachowy specjalista, dosłownie jak pelikan.
Nie obwiniam siebie, bo na dachach się nie znam i zresztą nie muszę. I tą niewiedzę wykorzystują "specjaliści" od napraw wszelakich. Nie tylko dachowych!
Wiadomo, że nie wiemy, że COŚ się dzieje z dachem, póki szkoda się nie ujawni. Póki nie zobaczymy przecieku. Podobnie jest z autem: jakaś część się skutecznie zużywa, aż w końcu zatrzeszczy, zaskrzeczy i staniemy na drodze jak wryci.
Zdarzyło się również, że musiałam wyjechać z domu, bo podjęte zobowiązania miałam, które zatrzymały szukanie specjalistów dachowych, w miejscu.
Jednakże, tak naprawdę w głównej mierze winni są "dachowi specjaliści". Obiecywali naprawić w tempie allegro, a potem przeciągali, przesuwali terminy i w ostateczności - znikali.
Zawsze coś pilniejszego niż moja szkoda, im wypadało. Słyszałam już wszystkie możliwe wymówki świata. Od kwarantanny począwszy, przez pogodę idąc, na problemie z samochodem skończywszy.
Jeden taki obiecywacz przetrzymał mnie półtora miesiąca. Ze dwa razy był i patrzył na szkodę uważnymi oczyma specjalisty. Oczywiście, czepił się, że rynny powinnam wymienić wszystkie, bo te co mam, to kompletna porażka! Taktykę kręcenia głową i wykrzywiania ust obrał.
Gdyby od razu i wprost mi powiedział, że mu się nie kalkuluje szkody naprawiać, zwyczajnie poszłabym dalej i innych specjalistów bym szukała, ale nie: zostawiał mnie na poboczu, na jakiś wolny moment. W końcu zniknął.
Świeciłam oczami przed ubezpieczycielem, bo wciąż zmieniałam terminy podjęcia prac.
Szybko znalazłam innego specjalistę, który wydawał się solidny i godny zaufania. Faktem jest, że wymyślił konieczne przeróbki rynien górnych, jakieś nowe odpływy, bo tak jak jest, to jest źle. Nabudowywał problem do granic możliwości. Oczywiście, potrzebował do naprawy szkody i poprawy rynien, aż dwa dni. Dwa dni, to pachnie faktycznie konkretną naprawą, za którą można poważne pieniądze wziąć. A jakże!
Zastanowiło mnie to "źle jest zrobione", bo jednak wiele lat to źle zrobione, funkcjonowało bez zarzutu, a teraz trzeba przerobić? Był u mnie chyba ze trzy razy. No, a potem pogoda się skiepściła i wpadłam w ponowne czekanie.
Ubezpieczyciel działa tak, że jeśli na obejrzenie szkody ma przyjechać rzeczoznawca, to trzeba ich o terminie przewidywanego wejścia firmy, zawiadomić na kilka dni wcześniej. Wystawiają wtedy zlecenie dla rzeczoznawcy i ten przyjeżdża oglądać szkodę swoimi, jeszcze bardziej specjalistycznymi oczyma.
Po kilku terminach, które zgłaszałam i od nich odchodziłam, uprosiłam ich o otwarte zlecenie na przyjazd rzeczoznawcy, bo miałam zapewnienie od firmy, że w każdej chwili mogą wejść... jak tylko złapią dwa dni pogody.
Faktycznie, co jakiś czas dzwonił do mnie rzeczoznawca i dopytywał. Miły był i wyrozumiały.
Domniemywam, że podobny problem, to nie żadna nowość dla ubezpieczyciela.
PAN SOLIDNY zapewniał mnie, że zrobi robotę na 1000%, ale i on któregoś z kolei mojego telefonu, mającego na celu przyśpieszenie jego wejścia na dach, zwyczajnie nie odebrał.
Usiadłam i zaczęłam się zastanawiać: w czym jest problem z tym moim przeciekiem, że nikt naprawiać go nie chce i bardziej skupia się na dodatkowych problemach, a nie na tym, który zgłosiłam do naprawy jako pilny.
I tak sobie analizowałam wszystko, co mówili. W którejś rozmowie PAN SOLIDNY chcąc mnie uspokoić, palnął: to gorzej wygląda jak jest. I dodał: niech pani śpi spokojnie, nic się nie zawali.
Już sam fakt, że koniecznie chciał dokonać przeróbek, był bardzo interesujący.
W końcu zdegustowana i właściwie już zdesperowana, postanowiłam skorzystać z pomocy HUNY. Pomodliłam się, najwyraźniej skutecznie, bo z samego rana jakaś nowa energia we mnie wstąpiła. Weszłam na opineo.pl. i zaczęłam szukać firmy, która mogłaby mi w moim problemie pomóc.
Na stronie wyskoczył formularz, który wypełniałam. Pytania padały proste. Kogo szukam? W jakiej okolicy? Kolejne pytania dotyczyły tego, czy jest to naprawa, ilu metrów dotyczy i kiedy bym potrzebowała specjalisty. Na koniec podałam swoje dane kontaktowe. I dopiero wtedy pojawili się specjaliści, którzy podjęli by się naprawy.
Nie zdążyłam się firmom dobrze przyjrzeć, a już rozdzwonił się telefon. Rozmawiałam z trzema firmami. Umówiłam się na oglądanie szkody, bo wiadomo, trzeba zobaczyć fachowym okiem o co, naprawdę chodzi. Dwóm firmom wysłałam zdjęcia, bo o nie poprosili. Umówiłam się na wizytę na następny dzień.
Jedna firma zapowiedziała, że jeszcze tego samego dnia przyjedzie szkodę obejrzeć i faktycznie przyjechali.
Podjęli się wykonania naprawy. Ustaliliśmy warunki i termin naprawy. Podsunęli mi umowę do podpisania, bowiem świadomi byli, iż zgłosi mi się sporo firm, a nie chcieli, abym im uciekła.
Tym, z którymi byłam umówiona na wizytę następnego dnia, wysłałam smsy przepraszające i dziękujące. Z prostego powodu: nigdy nic nie wiadomo. Kto wie, czy kiedyś nie będę potrzebowała ich pomocy?
Na dzień przed wejściem panów, odezwał się PAN SOLIDNY i zapytał czy będę w domu. Potwierdziłam. Wtedy oznajmił, że jutro wchodzi na dach.
Podziękowałam mu, odniosłam się do telefonów, których nie odebrał i na nie oddzwonił, w czym upewnił mnie, że ma mnie gdzieś. Przeprosiłam i wyjaśniłam, że jutro i owszem będę w domu, bo wchodzą inni wykonawcy. Skwitował krótko: tak wyszło.
Jak wspomniałam, głowę mam prawie spokojną. Prawie, bo firma, która naprawiła mi szkodę, nastraszyła mnie równo, stwierdzili bowiem, że pilnie muszę zrobić opierzenia kominów, bo tam cieknie!
Po moich doświadczeniach ze specjalistami od dachów, wcale nie mam pewności, czy są one w ogóle konieczne. Nikt bowiem o żadnych przeciekach przy kominie nie mówił.
Pan, który opierzenia usilnie chce zrobić, podsuwał mi już przedwczoraj umowę do podpisania. I poprosił o 200 zł zaliczki na materiały.
Wiedział, że szkoda jest zgłoszona do ubezpieczyciela i jakieś pieniądze dostać mogę. Rozmawiał zresztą z rzeczoznawcą. I kosztorys powykonawczy szykował.
Straszny obraz dachu mu namalował, na obróbki przy kominie wskazywał. Podkreślał, że wykonawca dachu spartaczył robotę.
Nie wtrącałam się w tą rozmowę, bo po defiladzie wielu firm, i tych, które naprawy się podjęły, i tych, które w ostateczności wcale niekoniecznie były naprawą zainteresowane, już nie miałam siły słuchać o tych wszystkich znacznie pilniejszych od usunięcia szkody, naprawach.
Usłyszałam jedynie, jak rzeczoznawca mówił do niego: sam pan sobie zaprzecza.
Nie wiem dlaczego, może właśnie dlatego, że wyczuł jakieś usilne naciąganie klienta, powiedział do mnie, że nie wiadomo, czy szkoda zostanie w ogóle uznana.
Być może tak, że pan naprawiający szkodę, zamiast mi pomóc, to swoim gadaniem jedynie mi zaszkodził. Po wyjeździe rzeczoznawcy był bardzo wkurzony na niego. Klął i wyzywał równo. I zaraz pojechał do domu. Taki był rozwalony.
Pewnie trafił na opornego zawodnika, którego nie był w stanie zbajerować, tak jak mnie.
A jak wyglądało samo usuwanie szkody? Generalnie na naprawę dachu umówiliśmy się w czwartek na godzinę 8.00. O 8.00 otrzymałam telefon, że będą o 12-tej. Rzeczoznawca dzwonił z samego rana i wyraził swoje zdziwienie, że robotę zaczynają dziwnie w środku dnia. Powtórzyłam, to co mi powiedzieli, a mianowicie, że przyjadą później, bo muszą odebrać materiały.
W czwartek na dach i owszem weszli, ale skupiali się bardziej na wyszukiwaniu innych rzeczy, które pilnie trzeba naprawić. Niby w czwartek już szkodę zabezpieczyli, dla mojej spokojności.
W piątek właściwie NIC nie robili, przyjechali zresztą późno. Właściciel firmy, pogaworzył sobie jedynie z rzeczoznawcą i wkurzony na maxa obrotem rozmowy, zwyczajnie pojechał. Tak jakoś jedynie na wizytę rzeczoznawcy się pojawili. Na to wychodzi.
Rzeczoznawca, ogólnie był wkurzony, bo wielkie zamieszanie z moją szkodą wyszło i on biedaczek, aż 120 km musiał do mnie ciąć. Miły nie był, nawet rzekłabym arogancki, zupełnie inny niż rzeczoznawca z którym rozmawiałam przez telefon.
W ostateczności dachowi specjaliści, szkodę naprawili dopiero w poniedziałek. Przyjechał jakiś inny chłopak, który czasem u nich dorabia i to on sumiennie działał. Wszelkie prace zajęły mu plus / minus 3-4 godziny. Sam szef firmy w poniedziałek się nie pojawił, bo pewnie wciąż przeżywał rozmowę z rzeczoznawcą.
Panowie, chcieli przyjechać nawet w sobotę, ale z góry zapowiedzieli, że skończą w poniedziałek ze względu na brak gąbek. Właściwie słowo gąbki z ust im nie schodziło.
Umęczona nimi, przeniosłam wszystkie roboty na poniedziałek, bo ile można? I pojechałam się odstresować do wnuków.
Podsuniętej umowy na opierzenia, oczywiście, nie podpisałam. Tłumaczyłam tym, że może mi firma szkody nie uznać i nie będę miała środków na naprawę. Trudno, aby czekali na kasę tak długo, aż uda mi się zarobić. A to może potrwać nawet i pół roku. Nie ustawali w straszeniu. Naciskom na pilność prac przy kominie, nie było końca.
Konieczność napraw, argumentowali tym, że bardzo im zależy na moim dachu, więc póki co, doraźnie zabezpieczyli przeciek przy kominie, ale to wystarczy jedynie na parę miesięcy.
Naprawa jest de facto PILNA! PILNA! PILNA!
Kosztu naprawy, nie usłyszałam. Kto wie, może wyniesie ona dokładnie tyle, ile wysmarowali w kosztorysie powykonawczym naprawę szkody?
Dlaczego nie mam pewności, że naprawy o których wspomniał są konieczne? Ano, z racji przerobionych doświadczeń z tymi wszystkimi pożal się Boże fachowcami.
Rozmawiałam ze znajomym, który podpowiedział mi, abym na poddasze wpuściła MŁODEGO. U dekarza terminował, trochę więc się na rzeczy zna. Poza tym, nie boi się po dachu skakać, a poddasze to przecież nie dach.
Tak zrobię, dla swojej spokojności.
Dodam jeszcze na koniec, że za sprawą opineo.pl odezwała się do mnie również firma, która swego czasu mnie pogoniła, bo nie była zainteresowana naprawą pierdoły.
Panom, którzy w ostateczności szkodę usunęli, żadnej opinii jeszcze nie wystawiłam. Nie powiem, kosztorys powykonawczy dostałam, ale zdjęć już nie. Nie wykluczam, że ich w ogóle nie otrzymam.
Monitowałam, prosiłam i usłyszałam, że ubezpieczyciel przeciąga, bo nie chce wypłacić. Co to za odpowiedź? Co ich to w ogóle obchodzi? Ubezpieczyciel ma prawo. Taki warunek postawił. Oni zdjęcia robili, więc w czym jest problem?
Jeśli chcą, abym z ich kolejnej usługi skorzystała, to zdjęcia powinny do mnie dotrzeć, bo szansa na robotę im się zwiększa.
Tak czy siak, panom już naprawdę podziękuję. Nie wytrzymam psychicznie tego chaosu jaki wnoszą. Tego przeciągania prac, gadulstwa, straszenia.
Mam nadzieję, że podpowiedź, iż w razie problemów, należy skorzystać z portalu oferteo.pl komuś się przyda. Nie chodzi o to, żebym portal reklamowała. Absolutnie! Chodzi o to, żeby nikt nie przerabiał podobnych problemów jak ja.
Oczywiście, tak czy siak musimy pokierować się logiką i prawidłowo ocenić takiego jednego z drugim, wykonawcę.
Umęczona do granic możliwości, chcąc usilnie w trybie natychmiastowym szkodę zamknąć, najprawdopodobniej dokonałam złego wyboru firmy. Pewności jednakże nie mam żadnej, że inna firma również nie naciągałaby mnie na jakieś inne pilne naprawy. Żadnej.
Bo ONI wszyscy naciągają. W takim przekonaniu niestety, pozostaję.
Odniosę się trochę do niekończącej się historii z dachem.
OdpowiedzUsuńPisałam już pewnie, że naprawiona szkoda, okazała się nienaprawiona. Złożyłam reklamację i wciąż czekam aż szef przyjedzie i naprawi.
Panowie przy okazji reklamacji strasznie się pokłócili. Szef można powiedzieć, dał się zrobić w konia. Przy okazji i mnie równo w konia zrobili.
Pracownicy najpewniej wykorzystali fakt, że szefowi popsuło się auto i zapewnili go, że dach jest elegancko zrobiony. Przyjechali bardzo późno po kasę, bo tylko o tej porze mógł ich ktoś podwieźć. Jasne, że szef po ciemku nie miał możliwości sprawdzić, czy dach jest dobrze zrobiony. Dali mi kosztorys, kasę wzięli. Po tygodniu małe co nieco popadało i wyszło, że po wielkich naprawach stan jest wciąż taki sam. I pusty mój portfel.
Szef podjął się naprawy, to jakby logiczne, bo przecież firma jest jego, pracownicy również. On odpowiada za robotę.
Ubezpieczyciel kasę za naprawę dachu mi wypłacił. Szkodę zamknął, ale przy okazji otworzył nową szkodę, dotyczącą napraw przy kominie.
Wszystko odbyło się poza mną. Wygląda więc na to, że rzeczoznawca na komin również wskazał. Polecono mi dostarczyć kosztorys na obróbki przy kominie, ze wskazaniem, co jest przyczyną tej szkody. Kosztorys ma być szczegółowy. Konieczne jest podanie ilości materiałów niezbędnych do naprawy.
Mam nadzieję, że wizja kolejnej roboty spowoduje, że szef pilniej dokona poprawek.
Jak to wszystko wyjdzie, zobaczymy.
W każdym razie, na dzień dzisiejszy moja przygoda z ubezpieczycielem się nie skończyła. I kolejna naprawa przede mną.
Swoją drogą, chyba zdjęcia komina jakie zrobił rzeczoznawca stały się podstawą do zgłoszenia kolejnej szkody, chyba niejako z urzędu.
Jeśli tak jest rzeczywiście, to muszę przyznać, że wszelkie negatywne komentarze o ubezpieczycielach są przesadzone.
Cóż, zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie.
Wiadomo, że poinformuję o rozwoju spraw.